Mortal Kombat 11

Mortal Kombat 11… Bardzo mnie cieszy, że wyszedł na Switchu, bo z rebootem serii w wersji na PSV bawiłem się bardzo dobrze, ale w X już nie miałem okazji zagrać.

Standardem stało się, że nowe Mortale oferują właściwie nawet kinową historię. Na Vicie jej nie ukończyłem, bo coś mnie rozproszyło, ale pamiętam, że obleciana mniej więcej połowa była ciekawa. Dziesiątka mnie ominęła, bo nie wyszła na handheldach i mam w sumie wrażenie, że akurat tę część powinienem znać, skoro jakiś Kotal został nowym kanem. Tak czy inaczej historia połączenia dwóch linii czasowych – obecnej i jednej z pierwszych – została przedstawiona w interesujący sposób. Jakkolwiek by to nie brzmiało w tym przypadku, wydarzenia następujące po sobie w większości mają sens, a ponieważ postaci mają konkretne charaktery, a scenarzyści dryg do dialogów, to wciągamy się w tę opowieść od początku do końca. I jak takie BlazBlue pokazało mi, że fabuły w kopaninach mogą być ciekawe, tak Mortal Kombat 11 też to robi, ale w kompletnie inny, po prostu amerykański sposób – jest pompa, są efekty, jest po prostu filmowo! Naprawdę, część fabularna tej gry to czysta przyjemność, jaką oferuje najlepsze kino akcji.

Natomiast to, co zobaczyłem później, wywołało u mnie mieszane uczucia. Może po prostu zacznę od tej gorszej strony. Mortal Kombat 11 jest jak piniata, którą rozbija każda zakończona walka/wieża/cokolwiek. Co chwilę wyskakują powiadomienia, że zdobyło się jakieś monety, kamienie, produkty do konsumpcji i chuj wie co jeszcze… Jak staram się nie przeklinać w recenzjach, tak czasem pojawi się produkcja, przy której macham na to ręką. W tym przypadku właśnie ta część z masą rzeczy do odblokowania i zdobycia sprawiła, że reagowałem konkretnym łatafakiem. Żeby było zabawniej, monety i może te kamienie też, są walutą, za którą kupuje się od zaaaaajeeeebania przedmiotów dla wszystkich postaci. Jedne są tylko do zmiany wyglądu, inne zaś wpływają na rozgrywkę (niektóre części solowej, w multi pewnie można to aktywować i dezaktywować). Można mieć więc ustawiony wyższy poziom trudności, ale zwiększoną obronę odpowiednim pancerzem, a do tego wstawione jakieś dwa rozszerzenia, np. zwiększające siłę ataków. Oczywiście można to wszystko olać, ale zasypywanie ciągłymi powiadomieniami nadal będzie dobijać.  Poza tym co rusz wyskakują jakieś informacje, że coś tam jest dostępne online, że są jakieś nowe wyzwania i co tam jeszcze…

Ten screen akurat jest z krypty.

Pod tym gównianym kocykiem leży porządna bijatyka, którą każdy może szybko podłapać. Lista postaci składa się głównie z dobrze już znanych zawodników, ale są też nowi, specjalnie przygotowani pod fabułę tej części. W przypadku większości wojowników bardzo ciekawym zabiegiem jest możliwość wybrania jednej z wersji, co przełoży się na odpowiedni zestaw ciosów, np. Sonya z rękawicami i bez czy Skorpion przed i po zdemonizowaniu. Samo wyprowadzenie ataków specjalnych kręci się wokół tych samych schematów, więc metodą prób i błędów nawet nowi, na szybo wprowadzeni gracze połapią, co robić. Mniej intuicyjny jest blok, który ma swój przycisk, poza tym brakuje podbiegnięcia. Z innych systemów niezłe są mocniejsze ataki z rentgenem, choć zdaje mi się, że nie działa to już jak w X. Za to na pewno twórcy zapożyczyli z Injustice wykorzystanie elementów otoczenia (atak i odbicie się) oraz atak specjalny, który odpalony w odpowiednim momencie  może wykończyć przeciwnika. Gdyby nie ten blok oraz w mniejszym stopniu podbiegnięcie, to nie miałbym się czego czepiać. Po prostu postaci jest wiele, każda ma jakieś atuty i tylko od gracza zależy, czy będzie zdolny wykorzystać je na tyle, by wymiatać daną osobą.

Jeśli chodzi o tryby, to jest w co się bawić. Najpierw „Story” zajmie z trzy, cztery godziny. Potem mamy „Wieże czasu”, w których czekają na nas drabiny z ciągle zmieniającymi się warunkami (np. lecą na nas rakiety) i przeciwnikami. Są też „Klasyczne wieże”, w których jest zwykła piątka, ósemka i dwunastka przeciwników do pokonania, by poznać alternatywne zakończenia dla wszystkich postaci; znajdzie się też niekończąca się drabina, czyli kopiemy się z innymi do pierwszej porażki;  następna wieża zawiera 25 walk, a my mamy jeden pasek zdrowia. W dziale „Podboju” znajduje się także „Krypta”, w której za uzbieraną kasę pootwieramy skrzynie z dodatkowymi ubraniami artami, muzyką itp.
Kolejny dział to „Fight”, a tam znajdziemy opcje online. „Local” to gra na jednej konsoli, a „Tournament” to opcja zawodów z ludzkimi przeciwnikami. „Online” daje kilka typowym możliwości przy zabawie przez neta (bez problemu znajduje graczy w jakoś dwa miesiące po premierze). Na koniec zostaje „AI Battle”, do którego posyłamy drużynę trzech botów do walki z botami innych graczy. Przypuszczam, że to ma w jakiś sposób motywować do zdobywania tego całego gówna z powiadomień…
Działów z kustomizacją i ćwiczeniem wyjaśniać raczej nie trzeba. Generalnie, jest w czym siedzieć i z czym się bawić, czy to samemu, czy z innymi. W sumie przy grze z kimś obok warto jeszcze wspomnieć, że wystarczy joy na gracza, nie trzeba mieć pełnych padów.

Pora na to, co pewnie zastanawia Was bardziej niż zawartość, czyli jak wygląda port. Ano wygląda… tak sobie. Najpierw należy rozróżnić dwie rzeczy – w części fabularnym cutscenki wyglądają po prostu zajebiście. Takich miłych wrażeń niestety nie dostarcza już walka. Na dużym ekranie wszystko jest nieostre, wyprane ze szczegółów, choć i tak najgorzej wypadają ataki kończące. Co zabawne, podstawowa walka trochę lepiej prezentuje się na ekranie konsoli, pewnie z racji tego, że dok nie daje lepszej rozdziałki, a jedynie rozciąga 720p. Grać się oczywiście da, ale nie cieszy to aż tak, jak by mogło cieszyć, bo w końcu twórcy odwalili kawał porządnej roboty z projektowaniem tego gore festu. Plusem za to jest to, że pojedynki odbywają się w 60 fps-ach, więc choć pięknie nie jest, to przynajmniej wszystko przebiega gładziutko. O audio wystarczy powiedzieć tyle, że jest bardzo dobrze przygotowane pod każdym względem, choć nic się też jakoś specjalnie nie wybija.


Opinie


Quithe:

No to tak, Mortal Kombat 11 dobrą bijatyką jest. Ma spory zestaw różnorodnych postaci oraz udany system walki, który każdy podłapie. Dodaną fabułę ogląda się bardzo przyjemnie, są też różnorodne opcje zabawy dla jednego i dwóch graczy. Poza tym jest to koncepcyjne pod względem graficznym i dźwiękowym bardzo dobry twór. Problemy są natomiast trzy. Pierwszy to ta masa badziewia do zbierania i ilość powiadomień z tym związanych – jest to porażająco okropne i przytłaczające. Następne kwestie wiążą się już ze switchową wersją. Jeżeli nie potraficie przymknąć oka na słabszą grafikę 3D, to będziecie cierpieć, obojętnie, ile radochy by Wam nie dała rozgrywka. Jeśli macie inną platformę, na której jest ta gra, to wtedy bierzcie na tamtą. Pozostali po prostu przecierpią. Chociaż… przygotujcie 17 GB miejsca, jeśli weźmiecie grę w wydaniu fizycznym… Nie wiem, co tam jest, czy to poprawki, czy zawartość, która nie zmieściła się na kartridżu, ale w moim przypadku dobrze wyszło, że miałem wolną pamięć Switcha, bo karta 64 GB była dość zapchana. Tak więc, jeśli rozważaliście MK11, to weźcie go, bo mimo różnych utrapień jest to pozycja warta uwagi.

Ocena: 7,5/10


Maniak:

Jedenasty Mortal Kombat nie zostanie zapamiętany, jako rewolucyjna część serii. To po prostu kolejna dawka sprawdzonego i satysfakcjonującego mordobicia, wyróżniającego się przystępnością dla nowicjuszy oraz niespotykaną nigdzie indziej brutalnością. Gracze singlowi znajdą tutaj sporo atrakcji, od klasycznych wieżyczek po ponownie cudownie głupiutki tryb fabularny wypełniony fan serwisem i motywami kojarzonymi z filmami akcji klasy B. Na chcących przetestować swoje umiejętności w starciach z innymi graczami czeka natomiast rozbudowany i całkiem nieźle działający tryb multiplayer (widzi Pan, Panie Smash Ultimate? Da się!).

Niestety, WB Games ponownie przypomina, że bardziej niż na satysfakcji graczy zależy im na mikropłatnościach (kto pamięta aferę z loot boxami w Middle-earth: Shadow of War?). Kultowa dla serii Krypta, miejsce które do tej pory uczciwie wynagradzało graczy za ich umiejętności, stało się sercem mikropłatnościowych grzechów nowego Mortal Kombat. Wszystkie nagrody czekające na odblokowanie są ukryte za ścianą grindu. Nie chcecie marnować czasu? Zapłaćcie! To dużo prostsze! I nie zapomnijcie jeszcze dokupić Season Passa z nowymi postaciami za kolejne 200 PLN.

Pomimo problemów z monetyzacją, Mortal Kombat 11 to wciąż świetna bijatyka. Port na konsolę Nintendo przygotowało studio Shiver Entertainment i choć różnice pod względem graficznym w stosunku do wersji na inne konsole są znaczące, wciąż ciężko nie być pod wrażeniem. Mortal Kombat 11 na Switchu to dokładnie ta sama gra co na innych platformach, a framerate stabilnie trzyma się 60 klatek na sekundę. Przeskok między “jedenastką” na Switcha, a poprzednią mobilną edycją Mortal Kombat jest olbrzymi, głównie dzięki zachowaniu geometrii obiektów i postaci względem wersji na inne konsole i PC. Niskiej jakości oświetlenie niezbyt jednak lubi się z często niską rozdzielczością i agresywnym anty-aliasingiem, co powoduje silne mrowienie na krawędziach obiektów. Z tego też powodu gra najlepiej prezentuje się na dobrze oświetlonych arenach. Tragicznie wypada jedynie wspomniana Krypta, którą przemierzamy sterując awatarem z kamerą umiejscowioną za jego plecami. Grafika przypomina tutaj w najlepszym wypadku wyjątkowo brzydką grę na PS2. NetherRealm Studios i Shiver Entertainment zdecydowanie powinni popracować jeszcze nad optymalizacją tego elementu, jednak już teraz port Mortal Kombat 11 prezentuje się solidnie.

Ocena: 8/10


Producent: NetherRealm Studios, Shiver Entertainment
Wydawca: WB Games
Data wydania: 23 kwietnia 2019 r.
Dystrybucja:
cyfrowa i fizyczna
Waga: 23,6 GB
Cena: 289 PLN


Tekst powstał dzięki naszej współpracy z Play-Asia! Dzięki Waszym zamówieniom zrobionym tam przez wejście przez nasz reflink oraz/lub z użyciem naszego kuponu zniżkowego będziemy w stanie zrecenzować jeszcze większą liczbę gier.

play-asia_mypsvita


Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *