Spyro Reignited Trilogy

Podczas grania w Yooka-Laylee przypomniałem sobie, że kiedyś na PSX-e świetnie bawiłem się w Spyro. Ponieważ smok pojawił się na Switchu w postaci Spyro Reignited Trilogy, postanowiłem sobie przypomnieć, jak to kiedyś robiono platformówki 3D.

Pierwsza część serii, Spyro the Dragon, wprowadza nas do świata smoków, w którym żyją też paskudne Gnorki. Szczególnie jeden z nich, lider, jest bardzo niepewny swojej pozycji i któregoś razu, w przypływie szału, zamienia wszystkie smoki w kryształ. Tytułowego bohatera klątwa omija, dzięki czemu może zająć się ratowaniem pobratymców. Aby dotrzeć do bossa, musi przebrnąć przez pięć światów. Każdy z nich składa się lokacji głównej oraz czterech plansz, do których prowadzą portale. Dostępne są też szlaki do szybowania, ale są opcjonalne. Oprócz uwolnienia smoków naszym zadaniem jest też zbieranie klejnotów oraz odbieranie złodziejom smoczych jaj. Do dodatkowych wyzwań należą jeszcze „Punkty umiejętności”, które otrzymuje się za wskoczenie w trudne miejsce czy zniszczenie wszystkich ukrytych obrazów. Zebranie 100% znajdziek odblokuje dodatkową planszę, natomiast punktami uzupełniamy galerię. Zrobienie tego, choć nie proste, jest jak najbardziej możliwe, ale samo przejście gry nie powinno stanowić większego problemu dla nikogo. Gra ma dość wybaczający system żyć, skuch i punktów kontrolnych, więc i młodsi nie powinni się frustrować. Podstępne są miejsca, gdzie trzeba wykazać się większą precyzją, konkretnie przy szarży i szybowaniu. Gałki joy-conów nie sprawdzają się w tym zdaniu najlepiej, bo Spyro skręca dość gwałtownie na nich. Poza tym mój lewy analog cierpi na okresowe, lekkie driftowanie, co czasem przekładało się na braku porządnej kontroli nad lotem. Pady z większymi gałkami sprawdzą się lepiej, ale żeby nie było, na przenoście ogólnie gra się przyjemnie, jednak do masterowania lepiej porzucić tę opcję. Podczas przejścia starałem się zrobić jak najwięcej na każdej planszy. Przełożyło się to na wszystkie smoki i jaja oraz zdecydowaną większość klejnotów. Ogólnie Spyro the Dragon zaliczyłem w niecałe sześć godzin na 82%. Największe straty zrobiłem w planszach z szybowaniem – to nie moja działka, ale też muszę przyznać, że są dobrze zrealizowane. Na zwykłych planszach braki w klejnotach są wynikiem sprytnego pochowania przez twórców skarbów oraz niektórych bardziej wymagających lotów i kilku długich, pokrętnych szarży. Mnie po prostu przejście gry wystarczyło, ale osoby lubiące wyzwania będą zadowolone. Mam też wrażenie, że za czasów Szaraka próbowałem wymasterować tę grę, ale coś mi się zdaje, że poległem. Nie zmienia to faktu, że czas spędzony na spalaniu i bodzeniu przeciwników oraz pokonywanie sporej liczby przeszkód terenowych było bardzo przyjemne zarówno około dwadzieścia lat temu, jak i teraz, więc 9/10.

W pierwszej części można biegać po mokradłach.

Akcja Spyro 2: Ripto’s Rage! dzieje się niedługo po wydarzeniach z jedynki. Zmęczony ratowaniem kolegów fioletowy smok i towarzysząca mu ważka postanawiają udać się na wakacje na plażę, więc wskakują do odpowiedniego portalu. W tym samym czasie w zupełnie innym świecie pewien naukowiec próbuje sprowadzić przez inny portal potężnego smoka. Udaje mu się ściągnąć gada, ale jakiegoś takiego małego. Jednak Sypro ma charyzmę i od razu przekonał nowych znajomych, że może ich uratować. Rozprawianie się z Ripto i jego dwiema bestiami twórcy opletli w trochę bardziej rozwiniętą fabułę, a na dodatek wejście do nowych poziomów poprzedza animacja w zabawny sposób wyjaśniająca, co tam zaszło i co trzeba naprawić. Gdy już nam się to uda podczas wyjścia z planszy zobaczymy kolejny zabawny filmik. Wraz z formą fabularną zmienił się koncept hubów z portalami. Tym razem jest ich mniej, ale wciąż mają swoje zestawy klejnotów do zebrania i wyzwania. W sumie liczba plansz jest podobna do tej z jedynki, ale już nie pójdą tak łatwo. Ogólny poziom trudności jest troszkę niższy niż w jedynce, ale mam wrażenie, że wpłynęła na to mniejsza liczba miejsc, w których można spaść na śmierć. I tak naprawdę to, co najbardziej staje na przeszkodzie w przejściu gry, to druga i trzecia (a zarazem ostatnia) walka z bossem. W obu przeciwnicy mają nie dość, że sporo życia, to jeszcze mają całkiem dobrze wymierzone ataki. Cierpliwość i nawet z dwadzieścia podejść powinno wystarczyć, szczególnie przy ostatnim bossie, który ma trzy formy i, oczywiście, trzeba je utłuc na jednym życiu. Natomiast zdecydowanie ciężej jest w dwójce zebrać 100% znajdziek, przede wszystkim przez pójście twórców w kierunku zadań-wyzwań. Trzeba w nich zestrzelić w locie kilkanaście robaków czy przegalopować przez długą i pokrętną ścieżkę, aby rozwalić drzwi. Za te rozmaite zadania otrzymamy zielone kule potrzebne też do otwierania portali. Poza tym nadal są klejnoty do zebrania, a część jest ukryta jeszcze sprytniej. Na długość gry wpływa także nauczenie się z czasem nowych zdolności – wspinania oraz uderzenia z wyskoku. Twórcy zadbali o to, by trzeba było wrócić do niektórych lokacji, aby dostać się we wcześniej zablokowane miejsca. Poza tym ogólnie mam wrażenie, że plansze są może nie tle większe, co bardziej skomplikowanie w budowie, co wymusza na nas jeszcze więcej rozglądania się za mniej oczywistymi pułkami czy grotami. Przejście dwójki zajęło mi osiem godzin i osiągnąłem przy tym 72% postępu. Szybko też okazało się, że coś mi się mocno pomyliło i w Spyro 2: Ripto’s Rage! na PSX-e w ogóle nie grałem, więc było to zupełnie świeże doświadczenie. Jedyne, co mnie w tej części trochę raziło, to ten nowy system zadań-wyzwań, więc 8,5/10.

Uszkodzona ważka i dużo wybuchających butelek – ten zestaw może zabić!

W przypadku fabuły Spyro: Year of the Dragon robi krok wstecz w stosunku do części drugiej serii. Pretekst do nowych przygód, czyli kradzież smoczych jaj, jest opowiedziany byle jak i ani przez chwilę nie interesuje. Podobnie średnio wygląda przedstawienie plansz do przejścia. Ciąg dalszy braku pomysłu na grę przekłada się na poziomy. Już w pierwszych czuć brak polotu –pod względem przeciwników i przeszkód są jak robione od sztancy. Nie pomaga też większe rozrzucenie klejnotów po terenie – szybko można odczuć, że tylko traci się czas na dobiegnięcie do nich i powrót na główną ścieżkę. W drugim Spyro istotne były zadania dodatkowe i tu też się pojawiają. Jednak już pierwsza jazda na deskorolce czy potem zaganianie płomyków do kotła nie zachęcają. Ponieważ twórcy nie mieli już pomysłów na kolejne zdolności fioletowego smoka, zdecydowali się wprowadzić nowe postaci. I to też nie był dobry pomysł, już pierwsza kangurzyca irytuje zbyt powolnym poruszaniem się. A gdy musi rozwalić fort widać, jak toporne jest jej skakanie. Poza tym te dodatkowe osoby sztucznie wymuszają wracanie do przelecianych leveli tylko po to, by zaliczyć jedno dodatkowe wyzwanie, i to nawet nie smokiem. To już drugi sposób autorów na rozciągnięcie gry w czasie, trzecim jest zrobienie większej liczby plansz, tu jest ich 37. Zmieniło się też podejścia twórców do bossów. Tym razem nie mają swoich portalów, pojawiają się w trakcie przelatywania balonem z krainy do krainy. I znów już pierwszy denerwuje. Idea wypychania go za arenę za pomocą ataku z dyńki nie jest zła, ale problemem jest moment, gdy zielona poczwara tworzy wokół siebie płonący okrąg. Wtedy trzeba zrobić atak z główki z wyskoku, ale to, czy się uda, jest loterią, i to z gorszymi dla gracza szansami. Koniec końców trzeci Spyro jest grywalny, ale jest też zrobiony na siłę, przez co w końcu męczy, więc 5/10.

Gdyby po wyskoku na rampie dało się wylądować, to może bym spróbował, mooooże.

Podobnie jak z trylogią Crasha, Activision na początku wykręcało się od portu. Chociaż może nie tyle wykręcali, co kręcili z odpowiedzią. Ostatecznie i pierwsza seria gier wyszła, i druga, choć w obu przypadkach nie można zachwycać się rozdzielczościami. W przypadku Spyro portującym było trudniej, bo gra jest w pełnym 3D, ale udało im się przenieść grę na Unreal Engine w formie jak najbardziej grywalnej. Żeby nie było, co jakiś czas pojawią się drobne spadki fps-u, które są wynikiem doczytania nowego terenu, ale w rozgrywce jako takiej to nie przeszkadza. Dla przykładu, podczas dodatkowo naładowanej szarży cała droga do pokonania ma stałą płynność, i to nawet na handheldzie, gdzie najczęściej występują spadki. Także w wersji przenośnej zauważalne są zrzuty graficzne różnych najczęściej mniej ważnych detali jak cienie. W sumie to właśnie na Switchu po raz pierwszy zobaczyłem cieniowanie zrobione z kropeczek… Z drugiej strony zwraca się na to uwagę dopiero przy scenkach. Samo podejście do odświeżonego wyglądu Spyro i miejsc jego przygód spokojnie można zaliczyć jako plus. Jak spojrzenie na nowego Crasha wywoływało skrzywienie, tak nowy smok bardzo dobrze oddaje starego. Ciekawe było też ponowne ogrywanie pierwszej części – od pierwszego odpalenia miałem wrażenie, że gra właśnie tak wyglądała 20 lat temu na PSX! Jeszcze ciekawsze było, gdy na chwilę włączyłem filmik na YT z oryginalną wersją – no za cholerę nie wyglądała tak dobrze, jak ją wspominam (norma, nie?) Tak czy inaczej, grafika na Switchu może i nie jest najlepszą wersją tej trylogii, ale jest w pełni czytelna i nie wypływa na rozgrywkę, więc nie ma potrzeby odrzucać potencjalnie przenośnej wersji (chociaż baterię żre mocno). W przypadku muzyki dostępne są dwie wersje OST-u. Pierwszy to wersja nowa, druga to audio oryginalne. Słuchałem obu i jak najbardziej obie dobrze idą w parze z rozgrywką. Podobnie dobrze siedzą efekty dźwiękowe. Na bardzo duży plus Activision zasłużyło za polską wersją językową, która ma nie tylko napisy, ale też całkiem udany dubbing. Tu warto zaznaczyć, że moja kopia gry była kupiona w amerykańskim eShopie.

Wiecie, że smoki mogą przebywać pod wodą, ile chcą? Też się zdziwiłem, ale to nawet lepiej dla gry.

Jeżeli zastanawialiście się, czy warto ponownie sięgać po przygody Spyro, to odpowiedź jak najbardziej jest twierdząca. Jedynka i dwójka są tak przyjemnymi produkcjami, że aż żal nie w nie nie zagrać. Mnie, poza dobrym wspominaniem przygód smoka z czasów Szaraka, dodatkowo ciekawiło, czy może moje zniechęcenie do level designu w Yooka-Laylee nie było przesadzone. No więc nie było, a właściwie nawet powróciło w przypadku trójki, gdy twórcy próbowali sztucznie rozwlec plansze. I to właśnie ta część jest najsłabszym elementem tego wydania, przebijając nawet zauważalnie ograniczony port na Switcha. Ale nawet gdyby ktoś, tak jak ja, miał zrezygnować z przechodzenia trójki, to dwie pierwsze części zawarte w Spyro Reignited Trilogy z nawiązką zwrócą wydaną kasę.


Ocena: 8/10


Producent: Insomniac Games, Toys For Bob, Vicarious Visions
Wydawca: Activision
Data wydania: 3 września 2019 r.
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna
Waga: 15,5 GB
Cena: 169 PLN


Spyro The Dragon

Spyro 2: Ripto’s Rage!

Spyro: Year of the Dragon

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *