The Ambassador: Fractured Timelines

Pośród wielu pikselowatych nowości łatwo przeoczyć nawet te potencjalnie ciekawe. Gdyby nie wiadomość od wydawcy, The Ambassador Fractured Timelines by mi umknął.

Wcielamy się w tytułowego Ambasadora, który albo jest nowy, albo skądś powrócił. Nie jestem pewny, bo czcionka jest słabo czytelna. W każdym razie po paru wprowadzających planszach my oraz nasza przewodniczka zostajemy wystrzeleni w niebo wraz z wybuchem zamku, w którym akurat się znajdowaliśmy. Kobieta jest ciężko ranna, więc zostajemy sami z zadaniem dowiedzenia się, dlaczego doszło do eksplozji. W tym celu przejdziemy przez cztery krainy i w sumie 55 plansz, w tym pięć z bossami. Fabuła ta, o ile komuś będzie się chciało dekodować angielską czcionkę, w zupełności wystarczy za pretekst do gry.

Screeny pochodzą ze strony nintendo.co.uk – gra niestety nie dawała możliwości robienia zdjęć podczas ogrywania

The Ambassador: Fractured Timelines okazuje się być twin stick shooterem osadzonym w świecie fantasy. Bohater ma do dyspozycji dwie bronie. Pierwszą z nich jest miotany oręż w postaci włóczni, toporów czy nawet mieczy i kuszy. Drugą opcją jest broń magiczna, jak laski miotające kule energetyczne czy naładowane żywiołami miecze. Każda z tych broni ma swoje wady i zalety, a ponieważ łatwo je zmienić w trakcie rozgrywki, warto przeskakiwać nie tylko między dwiema podstawowymi opcjami na bieżąco, ale też czasem zmienić broń (kusza na włócznię czy tp.). Podobnie jest z szatami ochronnymi, które dają różne właściwości.

Na każdej planszy naszym celem jest ubicie wszystkich wrogów. Początki są całkiem proste, a przynajmniej aż do pierwszego bossa, który zeżre nam trochę nerwów. Koleiny świat – druidów – jest trudniejszy, bo pojawia się więcej strzelających przeciwników, a boss frustruje jeszcze bardziej, bo najpierw trzeba zapalić kilka lampek, a potem rozwalić mu obronę. I tak dwa razy, a oczywiście ostrzał po drodze jest spory. Zamek po wybuchu daje popalić jeszcze bardziej, bo jest więcej dużych przeciwników, których trzeba wziąć sposobem, omijając wiele pocisków, które posyłają. Ich szef dobija jeszcze bardziej, bo co chwilę przyzywa sporo zombiaków, trzeba go ogłuszać, aby zabrać zdrowie, a poza tym potrafi wysłać śmiercionośny wielki promień, który z miejsca zabija. O ostatnim bossie nic nie powiem, bo jeszcze go nie widziałem, zatrzymałem się na poprzedzającym. Kilkadziesiąt prób i kilka razy byłem blisko, ale zawsze coś mnie trafi…

Aby gra miała swoje coś, co ją wyróżnia, twórcy zdecydowali się na moc spowalniania czasu. I rzeczywiście, jest to ciekawa opcja, choć niby oklepana, ale nie tylko pozwala unikać wrogów, ale też robi bullet time czy pozwala przekształcić niektóre obiekty w silny atak. Naturalnie czas użytkowania mocy jest ograniczony, podobnie liczba ataków bronią magiczną (obie zdolności odnawiają się z czasem). Broni białej można używać bez ograniczeń, ale trzeba zawsze mieć na uwadze, jak się zachowuje, np. czy szybko wraca, jaką powierzchnię pokrywa. Natomiast to, co najbardziej nie pomaga, to bardzo ograniczony widok lokacji. Na screenach już zauważyliście, że gra wygląda, jakby była na sporym zoomie – i tak właśnie jest przez cały czas. Z tego powodu często nie widać, co nas atakuje z daleka, ilu jest wrogów, oraz bywają problemy z wycofaniem się. Miejscami nie pomaga też grafika, która sprawia, że ataki potrafią zlać się z tłem. Cały czas z grą spędziłem w trybie handheldowym, bo na dużym ekranie wytrzymałem tylko pięć minut, w ogóle nie ogarniałem, co dzieje się na planszy z tak dużym chłopkiem. Poza tym gra na pro padzie też nie jest najwygodniejsza, bo poruszamy celownikiem zdecydowanie za wolno. Krótszy wychył joy-conów o wiele lepiej się tu sprawdza, mimo że konsola jest znacznie mniej wygodna niż pad. Oczywiście sprawę załatwiłoby ustawieni czułości celownika, ale nikt o tym nie pomyślał.

The Ambassador: Fractured Timelines jest grą ciekawą, to na pewno. Na pewno jest też grą wymagającą, ale mam wrażenie, że trudność została sztucznie podbita przez zoom i trochę grafikę. Muszę jednak jej oddać, że mimo kilku myśli o porzuceniu ciągnąłem ją dalej. Dopiero trzeci boss sfrustrował mnie na tyle, że musiałem zrobić sobie przerwę. Ten zabójczy wielki promień, który odpala się cholernie szybko oraz nadmiar zombiaków mnie przytłoczyły. Mogę zasugerować zakup tej produkcji osobom, które szukają ciekawego twin sticka o podwyższonym poziomie trudności. Osoby, które czują, że takie coś to dla nich za dużo, niby mogłyby się podratować wyborem trudności, która nie wymaga powtarzania całych plansz (co wybijemy, to zostaje wybite), tylko jakoś mam wątpliwości, czy bossowie będą też łatwiejsi, w końcu twórcy nieraz przeoczają takie oczywistości.


Ocena: 6,5/10


Serdecznie dziękujemy The Quantum Astrophysicists Guild
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: tinyDino Games
Wydawca: The Quantum Astrophysicists Guild
Data wydania: 13 sierpnia 2020 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 538 MB
Cena: 60 PLN

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *