Mini przegląd gier drifterskich

Na Switchu pojawiło się już tyle gier wyścigowych, że klasyczne podziały na gatunki nie mają sensu. Zasadniczo można je podzielić na symulacje i arcade, ale to za mało. Mamy bowiem jeszcze gry nastawione na rozwałkę (Burnout), z gadżetami (Mario Kart!), ale nawet tak specyficzne, jak te nastawione na drift. I właśnie o nich sobie dzisiaj porozmawiamy.

Mały disclaimer: większości z podanych gier nie ukończyłem, należy więc poniższy tekst traktować bardziej jako luźny przegląd niż faktyczne i pełne recenzje. Możecie jednak przeczytać pełnoprawną recenzję Inertial Drift, który daje najwięcej frajdy w tej kategorii na Switchu.

ATV Drift & Tricks

Przegląd zaczynamy od ciekawostki, która drift ma nawet w tytule. Ale ATV jednak sugeruje, że nie poszalejemy, i tak w istocie jest. Ścigamy się quadami, którymi wykonujemy tricki w powietrzu i na lądzie. Wszystko byłoby spoko, gdyby tylko model jazdy był… jakikolwiek. Mam wrażenie, że w tej grze nie da się wejść poprawnie w zakręt, a zjazd choćby kawałeczek poza trasę to szary ekran i respawn. Gra hula na Unreal Engine 4 i z miejsca widać, że port robiony był na odpierdziel – niska rozdzielczość straszy nawet w menu głównym, w którym nie dzieje się nic.

Werdykt: Nie brać nawet za darmo w chipsach.


Drift Legends

Chamski port z komórek. Na start dostajemy auto, które wygląda jak zdemolowane AE86, i stan tego pojazdu idealnie podsumowuje tę grę. Dla przykładu, chcesz wybierać auto przed startem zawodów? Fajnie, zmieniłeś je, a teraz wracaj do menu głównego przeklikiwać się przez wszystko JESZCZE RAZ. Technicznie i projektowo jest to babolek – trasy wyglądają okropnie, zarabiamy zdecydowanie za mało, by kupować nowe autka czy trasy, ale sam drift jest dość prosty i przyjemny. Licencji oczywiście brak, ale bryki wykonano należycie, jest ich całkiem sporo i z pewnością rozpoznacie ulubione modele. Dla growych dinozaurów: dźwięki odliczania do startu przypominają piękne czasy Gran Turismo na pierwsze PlayStation (zostały stamtąd wprost ukradzione).

Werdykt: Można się godzinkę pobawić.


Real Drift Racing

Tytuł, po którym widać, że kasy może brakowało, ale serducho twórców było wielkie. Aut jest niewiele, oprawa graficzna komiksowo-uboga (co nie znaczy, że brzydka), trasy bez polotu, ale sam system jazdy całkiem przyjemny. Easy to play, hard to master to chyba idealne określenie na ślizganie się w tej grze – przez pierwsze parę chwil kręciłem bączki, ale potem załapałem, o co chodzi, i wesoło śmigałem po zakrętach. Wspaniałym dodatkiem jest split-screen dla dwóch graczy, kilka konfiguracji pada + żyroskop. Nie oczekiwałem nic, a dostałem całkiem niezłego indyczka. Kusi również cena – często grę wyrwać można za 4 zł. Nawet jeśli Wam się nie spodoba, to jej koszt mniejszy niż paczka chipsów.

Werdykt: Lepsza, niż na to wygląda!


Drift Zone Arcade

Gra początkowo była za stówę, ale spadła na stałe do pułapu 40 złotych (ciekawe, dlaczego…). Jest najlepsza graficznie z wszystkich wcześniej wymienionych, ale nie zmienia to faktu, że wciąż wygląda najwyżej przeciętnie. Bardzo słabo wypada też ogólny zamysł – punkty dostajemy, jadąc po ustalonej przez twórców linii, nie za zarzucanie bagażnikiem. Niby jest też online, ale polega on na ściągnięciu z serwera ducha przejazdu, więc live nie pociśniemy. Najgorzej chyba jest z modelem jazdy. Chcąc skontrować kąt wejścia w zakręt, zawsze kończyłem totalną utratą kontroli. Początkowo myślałem, że to problem ze mną (w końcu w samym tytule mamy Arcade), że gra jest wymagająca, i że za pięć godzin będę śmigał aż miło! No nie będę, spojrzałem na tablicę wyników, a tam tylko trzy osoby NA ŚWIECIE zgarnęły trzy gwiazdki za PIERWSZY przejazd. Drugą trasę odpaliło tylko 97 osób – i jest to dość wymowne. Z plusów, oprócz oprawy, pochwalić należy obecność języka polskiego. Chociaż… gdy zobaczyłem słowo driftój (pisownia oryginalna), złapałem się za słownik.

Werdykt: Grafika to nie wszystko – nie wytrzymacie z tą grą 20-tu minut.


Bonus: GRID Autosport

GRID oferuje zawody drifterskie raczej jako ciekawostkę niż główny rodzaj zabawy, ale jest to miłe urozmaicenie. Tutaj również pokręcimy bączki, da się jednak przyzwyczaić i po kilkunastu minutach treningu wchodzimy w trasę jak przecinak. Niestety w tym trybie szczególnie czuć niedostatki Switcha, czyli brak analogowych przycisków. Nie jesteśmy więc w stanie manipulować pedałem gazu tak, jakbyśmy chcieli. Teoretycznie istnieje rozwiązanie na ten problem – pad od GameCube’a – ale czy warto dla GRIDa kupować specjalny kontroler? To pytanie pozostawiam już Wam, kończąc mini przegląd gier (i jak wyszło w praniu) oraz trybów drifterskich.

Werdykt: Brać, ale nie tylko ze względu na drift. I pamiętać o cyfrowych przyciskach

Pełną recenzję GRID Autosport przygotował dla Was Maniak i możecie przeczytać ją tutaj: klik.



 

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *