The Legend of Heroes: Trails of Cold Steel IV

Ku przyszłości.

Napisanie satysfakcjonującej konkluzji do sagi, która fanom zabrała z życia przynajmniej 300 godzin, nie mogło być łatwym zadaniem. Trails of Cold Steel IV to nie tylko czwarta i ostatnia część tetralogii Cold Steel, ale też dziewiąta odsłona serii zapoczątkowanej w 2004 roku. Nie jest to jednak faktyczne zakończenie serii, ponieważ w 2023 roku zachodni gracze będą mogli się zapoznać z Trails into Reviere będącym bezpośrednim sequelem do wydarzeń z Cold Steel, a już we wrześniu Japończycy zagrają w Kuro no Kiseki. Mimo to Falcom zdecydowanie chciał, aby czwarta część Cold Steel była “jakimś” podsumowaniem nie tylko podróży Klasy VII, ale też wszystkich pięciu gier poprzedzających Erebonia Arc (w Japonii gra była sprzedawana nawet z dopiskiem -The End of Saga-). Taki zamysł położył na grze wyjątkowo wysoki ciężar oczekiwań.

(To jest ostatni gwizdek dla osób niezaznajomionych z serią. Reszta recenzji będzie zawierała spoilery z trzech poprzednich części Trails of Cold Steel. Bez zaznajomienia się z nimi sięgnięcie po czwórkę i tak nie będzie miało sensu, ale spokojnie – dla nowicjuszy szykuję tekst związany z całą serią).

Możliwe, że jestem będę zbyt surowy dla Cold Steel IV. Wynika to pewnie głównie z tego, że Cold Steel III było jedną z moich ulubionych gier zeszłego roku. Trzeciej części udało się zachować najlepsze elementy jedynki i dwójki, a przy tym wyeliminować ich największe bolączki. Przebudowany system walki stał się jednym z moich ulubionych w historii jRPG. Fabuła przez większość czasu była skupiona na mniejszej grupie nowej Klasy VII, dzięki czemu każda z postaci miała wystarczająco dużo miejsca na satysfakcjonujący rozwój. Powracający z jedynki i poprawiony gameplay loop oparty o naprzemienne zwiedzanie kampusu i wyruszanie na “ćwiczenia w terenie” nadał akcji odpowiedniego tempa. Soundtrack zawierał masę świetnych gitarowych utworów bitewnych – nawet jeśli z perspektywy czasu trochę żałuję, że znacznie ograniczono liczbę aranżacji orkiestrowych. No i ten cliffhanger! Zawieszenie akcji w jedynce bardziej irytowało niż ekscytowało. Zakończenie trójki to jeden z najlepszych przykładów na to, jak powinno się używać tego zabiegu narracyjnego.

Dzięki Cold Steel III uwierzyłem, że Falcom naprawdę wsłuchał się w głosy krytyki i zaczął uczyć się na własnych błędach. I pewnie właśnie przez te oczekiwania tak wiele elementów Cold Steel IV pozostawiło mnie z mieszanymi odczuciami.

W recenzji tej bardziej niż zwykle skupię się na samej historii. Rozgrywka zgodnie z przewidywaniami nie przeszła zbyt rażących zmian, więc powtarzanie się nie ma większego sensu. Naturalnie nie musicie się przejmować konkretnymi spoilerami, ale będę ogólnie opisywał swoje odczucia wobec konkretnych rozdziałów.

Pierwszy z trzech (a właściwie czterech) aktów wypada naprawdę solidnie. Akcja ponownie skupia się głównie na nowej Klasie VII, której członkowie budzą się ze śpiączki kilka tygodni po zakończeniu Cold Steel III. Cały początek skupia się na przeżyciach tej małej grupy młodych bohaterów próbujących odzyskać swojego pochłoniętego klątwą Instruktora. Członkowie starej klasy VII wciąż pomagają Junie, Altinie, Kurtowi, Ashowi i Musse w ich misji, ale jednocześnie stanowią dla nich tylko oparcie i odsuwają się na dalszy plan, pozwalając młodzieży na rozwój. Trwa on też dosyć długo, a kontrolę nad faktycznym głównym bohaterem przejmujemy dopiero po ponad 20 godzinach.

I niestety od tego momentu akcja zaczyna się sypać…

Drugi akt ciągnie się niesamowicie, a stawowi sporą część linii fabularnej. Według konsoli przejście Cold Steel IV zajęło mi 105 godzin – akt drugi zajmuje miej więcej 1/3 tego czasu. Okres ten okazał się na tyle nużący, że w pewnym momencie aż musiałem sobie zrobić przerwę od gry i zająć się czymś innym, aby uniknąć wypalenia.

Tak jak w dwójce, od tego momentu przemierzamy Erebonię na pokładzie latającego statku. Co jakiś czas drużyna zdobywa informacje o kolejnych celach popychających fabułę do przodu, a pomiędzy misjami obowiązkowymi otrzymujemy czas wolny, w trakcie którego możemy zwiedzać niemal wszystkie odblokowane wcześniej obszary, akceptować zadania poboczne i – oczywiście – wydawać otrzymane Bonding Points na rozwijanie więzi między Reanem i resztą załogi.

Do mocniejszego nastawieniem się na gameplay nie miałem większych zarzutów. Akt drugi ma jednak dwa problemy – zdecydowana większość obowiązkowych misji nie ma praktycznie żadnego znaczenia dla głównej linii fabularnej, przez co tempo zwalnia do żółwiej prędkości, a liczba grywalnych postaci jest zbyt duża.

Ta druga bolączka doskwierała praktycznie całej serii Cold Steel, ale czwórka wyniosła ten aspekt na nowy poziom. Poza członkami nowej klasy siódmej kontrolę przejmujemy też nad całą starą zgrają oraz nad garścią innych sprzymierzeńców. W sumie nasza drużyna składa się z prawie dwudziestu postaci, co sprawia, że dobieranie ekwipunku każdej z nich staje się uciążliwe. Co więcej, większość z nich nie otrzymuje wystarczająco dużo czasu ekranowego. Sprawia to, że u żadnej z postaci nie da się zaobserwować znaczącego rozwoju – zarówno w statystykach, jak i w scenariuszu. Prowadzi to też do absurdalnych scen, w których każda z osób przed i po walce z bossem musi dostać do wypowiedzenia chociaż jedno zdanie. Za pierwszym razem jeszcze to jakoś działa, za dziesiątym owocuje zdecydowanie nieintencjonalnym efektem komediowym.

Do fabuły jako całości mam jeszcze wiele innych zastrzeżeń. Gra korzysta nieco zbyt często z deus ex machiny, fan service wylewa się drzwiami i oknami, a przez ogromny zwrot akcji na samym końcu drugiego aktu oczy przewróciły mi ku środkowi czaszki. Dlatego mimo wszystko pozytywnie zaskoczył mnie finał. Nie jest on może idealny i wciąż nie przykrywa wszystkich problemów, o których wspomniałem, ale mimo wszystko zakończenie ponad 400-godzinnej przygody pozostawiło mnie usatysfakcjonowanego. Nie będę kłamać – napisom końcowym udało się nawet wywołać u mnie silne emocje.

A teraz kilka zdań o jakości konwersji, bo ku mojemu zaskoczeniu, jest o czym napisać. Tak jak przy Cold Steel III, czwórka została przeportowana na Switcha przez Engine Software. Pod względem technicznym obie gry to praktycznie bliźniaki, więc nie spodziewałem się żadnych poważniejszych zmian wartych wspomnienia. Dlatego Cold Steel IV na Switchu mnie zaskoczyło – niestety nie tylko pozytywnie.

Zacznijmy od usprawnień. Czwórka wydaje się być nieco ostrzejsza niż trójka. Mowa tutaj głównie o trybie TV – na handhaldzie już poprzednia część działała w rozdzielczości praktycznie natywnej dla ekranu konsoli i to się nie zmieniło. W recenzji trójki wspominałem też o częstych błędach, które wywalały mnie do UI konsoli i zmuszały do ciągłego zapisywania stanu gry. W czwórce nie przytrafiło mi się to ani razu.

Negatywną zmianą okazały się być natomiast czasy ładowania. Już od pierwszych chwil spędzonych w grze czułem, że wczytywanie danych jest nieco przydługie. Specjalnie pobrałem ponownie Cold Steel III, żeby porównać ekrany ładowania w oby grach i moje przeczucia okazały się być prawidłowe. Czasy ładowania w Cold Steel IV są ponad dwa razy dłuższe niż w Cold Steel III. Praktycznie przy wejściu do jakiegokolwiek pomieszczenia trzeba się liczyć z kilkunastosekundowym czekaniem. Z pozoru może się wydawać, że to niewielki problem, ale sprawia, że wykonywanie wszelkich fetch questów i eksploracja nowych obszarów (szczególnie miast z masą budynków) staje się niezwykle męcząca.

Przyznam szczerze, że planowałem, aby ta recenzja miała aż tak krytyczny wydźwięk. Czwarta część serii powiela i potęguję większość największych problemów jej poprzedniczek. Nie oznacza to jednak, że nie robi tego samego z ich najlepszymi elementami. Tak, fabuła ma zbyt wiele dłużyzn, jednocześnie wiele scen łapie za gardło i popędza do dalszego grania. Soundtrack to kopalnia świetnych utworów bitewnych i eksploracyjnych. Sporo postaci nie ma zbyt dużo do roboty, ale wiele wątków otrzymało dobrze ułożoną konkluzję. I jak wspomniałem – system walki to dalej czołówka w całym gatunku.

Trails of Cold Steel IV to po prostu dobra gra, która powinna być przynajmniej o 40 godzin krótsza. Koniec końców, mam jednak problem z wybraniem ostatecznej oceny. Trails of Cold Steel III wystawiłem 9/10 jeszcze zanim zrezygnowaliśmy z not liczbowych. Z poleceniem Cold Steel IV mam taki problem, że w sumie nie wiem, czy jest ono w ogóle potrzebne. Jeśli dotarliście już tak daleko, to po grę albo już sięgnęliście, albo zrobicie to niedługo. Na potrzeby porównania mogę zrobić chyba jednak wyjątek – gdybym musiał wystawić Cold Steel IV ocenę liczbową, to patrzyłbym raczej w okolice siódemki.

Sięgnijcie po Cold Steel IV, a znajdziecie w nim masę rzeczy do pokochania – nawet teraz, dobierając zdjęcia do galerii, przeglądam złapane screenshoty i uśmiecham się lekko na widok tych, które zdradzają zbyt wiele, aby móc je wam zaprezentować. Przed kontynuacją przygody uzbroicie się jednak w cierpliwość i dobry podcast do słuchania w trakcie wolniejszych godzin.


Polecamy

 


Serdecznie dziękujemy NIS America
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Nihon Falcom, Engine Software
Wydawca: NIS America
Data wydania: 9 kwietnia 2021 r.
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna
Waga: 10.6 GB
Cena: 240 PLN


Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *