The Plane Effect

Nie brakuje gier, w których zastosowano zabiegi wywołujące przede wszystkim frustrację i zagubienie. Rzadko jednak jest to i zamierzone, i sensowne.

Jeśli miałabym opisać The Plane Effect jednym zdaniem, powiedziałabym, że to interaktywny odpowiednik slow cinema stworzony w ponurym śnie futurysty, który stracił wiarę w przyszłość. Przy czym jego marzenia senne są bardzo zbliżone do obecnej rzeczywistości – to nie tyle mroczna, dystopijna przepowiednia, co po prostu codzienność widziana jak po drugiej stronie krzywego zwierciadła. Dla samej historii punktem wyjścia jest zwykła chęć powrotu do domu po ciężkim dniu pracy w korpo. Tylko tak się złożyło, że monotonna tułaczka zmienia się w coraz bardziej niepokojący, surrealistyczny labirynt. A „dom” w znaczeniu bardziej symbolicznym zawiera się w jednym zdjęciu, papierowym samolocie oraz wiecznie uciekających wspomnieniach.

Nie da się powiedzieć czegokolwiek sensownego o tej grze bez odwołania się do jej estetyki, która robi niezwykłe wrażenie – zwłaszcza takie elementy, jak gigantyczne przestrzenie dominujące nad samotną i wyzutą z indywidualności postacią głównego bohatera czy paleta kolorystyczna (zgrabnie wplatająca intensywne, wręcz laserowe akcenty w szaroburą zwykłość) lub niemal kubistyczna kompozycja niektórych lokacji. Ponadto każdy z etapów, na który podzielona została ta pozycja, wykorzystuje inny wizualny punkt zaczepienia, ale wszystko zachowuje spójność konieczną przy chęci osiągnięcia niemal rytualnej, zrytmizowanej monotonii. Niemałą w tym rolę w  odgrywają wyśmienite dark ambienty, które służą jako soundtrack i wtapiają w siebie coraz to kolejne dźwięki świata przedstawionego, co jest naprawdę udanym zabiegiem. Weźmy na przykład poziom, w którym trzeba pokonać dość sporą ilość skrzyżowań ze światłami – nie tylko zmiana sygnalizacji wiąże się ze zmianą wizualnego podziału ekranu ulotną czerwoną smugą, ale także dodatkową warstwą rytmicznych dźwięków, które paradoksalnie wzmacniają wrażenie osaczenia przez przestrzeń i ciszę.

Trochę sobie poplotłam o święcie gry, ale pewnie chcecie wiedzieć, jak się w nią faktycznie gra. Szczerze mówiąc, średnio, nie ma co oszukiwać. Ale prawdą również jest, że nie psuło to mojego doświadczenia. Pod względem gameplayowym mamy tu do czynienia z bardzo prostą, klasyczną przygodówką wypełnioną zagadkami typu po-sznurku-do-kłębka. Ich linearność potrafi zirytować, tym bardziej, że często związek przyczynowo-skutkowy jest ciężki do uchwycenia, chociaż ostatecznie daje satysfakcje. Wynika to jednak z podjęcia wyzwania godnego podziwu – otóż twórcy poświęcili się dość skompilowanej w realizacji idei eliminacji interfejsu niemalże do zera. Jedyne, co zostawili, to drobne oznaczenie graficzne przy interaktywnych obiektach oraz wskazówki pojawiające się po wciśnięciu triggera, co także można wyłączyć. Cały ciężar prowadzenia narracji oraz rozgrywki został przeniesiony na wskazówki wizualne, które zachowują subtelność i umiarkowaną, ale jednak działającą efektywność. We mnie osobiście wywołuje to lekki zachwyt i nie mogę się doczekać, by zobaczyć więcej niebanalnych pozycji w tym typie.

W końcu w każdej dobrej grze musi znaleźć się mini gra z wędkowaniem.

Pomimo prostego gameplayu każdy z poziomów posiada własną koncepcję, główną ideę,na której został oparty. Raz przyjdzie nam wziąć udział w bardzo diabelskim powrocie samochodem, raz w dziwnej reinterpretacji “Alicji w Krainie Czarów”, a to tylko początek tułaczki. Sama przygoda nie jest nawet w połowie tak niemrawa, jak chód głównego bohatera – zagrożenie jest realne, więc nieraz będzie trzeba uruchamiać mechanizm śmierci albo ucieczki. Szkoda tylko, że jak na tak sprytny game design brakuje trochę w departamencie responsywności wykonania. Denerwuje bardzo niemrawe tempo poruszania się bohatera, opóźnienie przy wchodzeniu w bieg, czasem również labiryntowa budowa poziomów (gigantyczna ilość zawijasów do pokonania, momentami konieczność powtarzania czynności bez żadnego uzasadnienia narracyjnego). Niektóre z problemów sprawiają, że balans The Plane Effect przesuwa się w stronę niegrywalności. Za przykład można przywołać chociażby poziom podwodny, w którym należy kilkakrotnie zmienić butlę z tlenem, gdzie przez zupełnie zepsutą głębię niemal nie da się podpłynąć w miejsce, gdzie można dokonać interakcji; byłam już przekonana, że zatnę się w tym miejscu na amen. Na szczęście tego rodzaju błędy zdarzały się ekstremalnie rzadko, więc z zastrzeżeń zostaje tylko ogólna powolność, nie zawsze potrzebna.

Pomimo pewnych niedociągnięć w zakresie rozgrywki The Plane Effect zaimponowało mi podejściem narracyjnym, które, korzystając z mechanizmów i dążeń już znanych, zaproponowało coś naprawdę kompletnego. To niemal depresyjna mantra, w której atmosferze izolacji i bezcelowości rzeczywiście można się zanurzyć i faktycznie doświadczyć tego na poziomie po prostu przeżycia artystycznego. To właśnie jest dziedzina, w której The Plane Effect – jako dobry i emocjonalnie wchłaniający kawałek sztuki (do tego całkiem treściwy, bo 6-8 godzin gwarantowane), niekoniecznie jako gra sensu stricto, ale wciąż – jest czymś większym od zwykłego symulatora chodzenia.


Polecamy!


Serdecznie dziękujemy PQube
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Studio Kiku, Innovina Interactive
Wydawca: PQube
Data wydania: 23 września 2021 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 2,5 Gb
Cena: 60 PLN

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *