Layers of Fear: Legacy

Lekcja powściągliwości.

Kilka tygodni temu udało mi się w końcu wybrać do największego w Polsce parku rozrywki. Stało się to w sezonie jesiennym, w związku z czym wśród dostępnych atrakcji znalazło się kilka domów strachu. Większość tego typu rozrywek polega na powolnym spacerze po przyciemnionych korytarzach wypełnionych zmyślnymi instalacjami i aktorami starającymi się regularnie przyspieszać tętno gości. Oczywiście jeśli staniemy z boku i popatrzymy na budowę domu nieco bardziej krytycznie, całość jawi się jako coś dosyć głupkowatego. To mimo wszystko prosta zabawa, która ma dać grupie znajomych kilkuminutową okazję do śmiechu, zanim wybiorą się na kolejną kolejkę górską.

Layers of Fear obiecuje graczowi psychodeliczne doświadczenie czerpiące garściami z klasyków gatunku (w szczególności ze skasowanego przez Konami P.T. od Hideo Kojimy i Guillermo del Toro). Krakowska gra to jednak symulator właśnie domu strachów. Liniowe i mocno oskryptowane doświadczenie, które posiada kilka ciekawych pomysłów i pozwala się popisać programistom, ale zbyt szybko pozbywa się swoich najlepszych kart.

Gra już na wstępie ostrzega, że osoby cierpiące na ataki epilepsji powinny jej unikać. Niestety, nie pomoże z tym nawet szperanie w ustawieniach.

Zamiast pozwolić nam na wcielenie się w detektywa, który powoli odkrywa kolejne tajemnice nawiedzonego domu (tak jak robi to większość dobrych “symulatorów chodzenia”), Layers of Fear zabiera nas na przejażdżkę. Kontrola gracza sprowadza się do otwierania drzwi, za którymi prawie zawsze czeka kolejny bardziej lub mniej pomysłowy jump scare. Czasami projektanci zaszaleją i aby otworzyć drzwi prowadzące do kolejnego zdewastowanego korytarza bądź pokoju, musimy przeszukać szuflady w poszukiwaniu klucza lub przepisać zupełnie niezakamuflowany kod do kłódki.

Silnie promowaną cechą Layers of Fear były niemożliwe i zapętlające się korytarze, które wiją się w nieskończoność oraz często zmieniają układ przestrzeni poza naszym polem widzenia. Ten zapożyczony z P.T. pomysł (twórcy nawet się z tym nie kryją) faktycznie potrafi podnieść ciśnienie… na początku. Tak jak większość innych mechanik, technika ta jest wykorzystywana przez Bloober Team zbyt często. Sztuczki deweloperów stają się przewidywalne, a bieganie przez kilkadziesiąt sekund w kółko po zapętlonym korytarzu aż na ścianę powrócą wcześniej usunięte drzwi bardziej irytuje niż straszy.

Poza kilkoma autentycznie błyskotliwymi sekwencjami, gra bardzo szybko staje się monotonna do tego stopnia, że przestaje być straszna. Nie pomaga fakt, że wszystkie pojawiające się straszaki, migające światła i dramatyczne huki tak naprawdę nie są żadnym zagrożeniem. Rzeczy po prostu dzieją się wokół głównego bohatera, ale prawie nigdy nie wchodzą z nim w żaden kontakt. Tyczy się to nawet nawiedzającego dom ducha zmarłej żony, która co prawda może nas zacząć gonić i “zabić”, ale wydarzenia te wciąż są wpisane w scenariusz i nie wpływają w żadnym stopniu na nasz progres. Maszkara łamie nam kark, ekran pokrywa ciemność, a bohater po kilku sekundach otrzepuje się i idzie dalej.

Nasza realna kontrola sprowadza się tak naprawdę tylko do zbierania notatek, zdjęć oraz przedmiotów, a następnie sklejania fabuły ze zebranych informacji. Jej skrawki są jednak rozłożone chaotycznie. Nie wszystkie drzwiczki i szuflady da się otworzyć, nie wszystkie porozrzucane dzienniki i listy da się przeczytać. Ciężko tak naprawdę powiedzieć, z którymi przedmiotami można wejść w interakcję, więc przyszykujcie się na najeżdżanie kursorem na każdy schowek i każdą leżącą kartkę. Nagrodą za zabranie wszystkiego jest zresztą jedynie lekko zmienione zakończenie.

“Usiądź gdzie chcesz, specjalnie dla ciebie ogarnęłam.”

Do tego właśnie sprowadza się cała “zabawa” w Layers of Fear. Łażenia od pokoju do pokoju, najeżdżaniu kursorem na wszystkie rzucające się oczy przedmioty i zobaczenia kolejnego jump scare’a. I tak w kółko przez około trzy godziny. Co za dużo, to niezdrowo i choć gra posiada przynajmniej kilka interesujących segmentów (na przykład wirujące światła w pokoju dziecięcym), nadmiar bodźców w zbyt krótkich odstępach czasowych skutkuje nieudanym horrorem, który nie potrafi nawet na chwilę zatrzymać oddechu. Sytuacji nie ratuje fabuła, która w gruncie rzeczy jest dosyć banalna i bardzo powierzchownie traktuje podjęte tematyki – choroby psychiczne, przemoc domową, traumę i blokadę twórczą.

Pochwalić mogę przynajmniej konwersję gry na konsolę Nintendo. Layers of Fear na Switcha wzbogacono nie tylko o podtytuł Legacy, ale też płatne na innych platformach DLC Inheritance oraz sterowanie ruchowe. Kod działa stabilnie w obu trybach przy zachowaniu większości efektów graficznych znanych z mocniejszych sprzętów. Jeśli więc już macie zagrać w grę Bloober Team, wersja na Switcha jest wystarczająco kompetentna. Fanom horroru psychologicznego polecam jednak szukać dalej.


Omijać z daleka


Producent: Bloober Team
Wydawca: Bloober Team
Data wydania: 21 lutego 2018 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 3.1 GB
Cena: 80 PLN


Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *