The Mageseeker: A League of Legends Story

Zbuntowany mag, hamowany przez łańcuchy Switcha.

Płoń Demacjo, płoń!

League of Legends to spora część mojego życia. Zdecydowanie nie najważniejsza, ale nie ma chyba innej gry, przy której spędziłbym więcej czasu przez ostatnią dekadę z hakiem. Riot postanowił jakiś czasem urozmaicić moją udrękę podróży do diamentu poprzez naprawdę udane Hextech Mayhem, jak i porządne Ruined King. The Mageseeker: A League of Legends Story jest jednocześnie najlepszym i najgorszym tytułem wydanym dotąd przez Riot Forge.

Chociaż w grze występują drobne elementy RPG, sklasyfikowałbym ją raczej jako grę akcji – najważniejsze są nie statystyki, a umiejętności gracza.

Na pewno lepsza niż w Zrujnowanym Królu jest fabuła, która skupia się na postaci Sylasa – maga, który wypowiedział wojnę swojej rodzinnej Demacii. Królestwo to prezentowane zazwyczaj jest jako bardzo szlachetne, poluje jednak na własnych mieszkańców, tępiąc każdy przejaw czarotwórstwa. Za pomocą specjalnych łańcuchów główny bohater gry nie tylko obija twarze wrogów, ale też potrafi przejmować ich zaklęcia, których potem może nauczyć się na stałe. Żądny zemsty za lata więzienia Sylas trafia do ruchu oporu kierowanego przez pogodną Leilani, dla której głównym zadaniem jest ochrona ludzkiego życia.

Dla maniaków LoLa umiejscowienie i przedstawienie historii jest znakomite – laicy zobaczą inną twarz Demacjan, hardkorowcy cieszyć się będą z kontynuacji wątków rozpoczętych w komiksie o Katarinie, a osoby niezaznajomione z uniwersum nadal będą czerpać przyjemność z obserwowania historii. Charaktery postaci (szczególnie protagonisty) ewoluują wraz z postępem w grze, nie każda postać jest czarno-biała, a konkretne wybory bohaterów są odpowiednio umotywowane. Narzekać można właściwie tylko na niektóre misje poboczne, które są dość wtórne i nie przedstawiają ciekawej zawartości.

Zadania poboczne tylko wydłużają czas zabawy – notatki za to ciekawie rozbudowują historię i ukazują tragiczne losy magów.

Za Mageseekera odpowiadają twórcy Moonlightera, lecz przygoda w Demacii jest jednak znacznie inna. Walczący łańcuchami Sylas porzuca element handlarza, zastępując go werbunkiem magów konkretnych żywiołów (co daje dodatkowe bonusy). Walka również doczekała się gruntownych zmian – areny są większe, konkretne questy nie są podzielone na „pokoje”, a fabuła toczy się liniowo – nie musimy powtarzać poprzednich lochów, by iść na przód. Można powiedzieć, że usunięto elemety roguelike pozostawiając wysoki poziom trudności (normal potrafi wymęczyć mniej sprawne jednostki, najwyższy poziom trudności to właściwie droga przez mękę). Postać jak i przeciwnicy poruszają się dość żwawo, stosują szybkie uniki, a dzięki łańcuchom możemy nie tylko rzucać niszczycielskie czary (o raczej standardowych właściwościach), ale też przyciągać się do wrogów skracając dystans i waląc ich petrucytem na bęben. Momenty bez walki urozmaicają proste elementy platformowe oraz znajdźki – część na wyciągnięcie ręki, część ukryta tak, że bez dosłownego „lizania ścian” ich nie znajdziecie.

Elementy platformowe nie są zbyt wymagające – unik i przyciąganie łańcuchami to szczyt naszej mobilności.

Grę ukończyłem w jakieś 11 godzin, przechodząc całą fabułę i wszystkie zadania poboczne. Mageseeker jest dla mnie najlepszą grą Riot Forge, bo dzięki intensyfikacji wydarzeń gra nie dłuży się tak jak Ruined King, a pod względem samej rozgrywki była wartka i satysfakcjonująca. Muzyka… Muzyka jest rewelacyjna, a jej przedsmak daje rewelacyjny cover utworu Pentakill, który przygrywa w zwiastunie. Niestety, niektóre rzeczy w tym tytule potężnie skiepszczono, i na oczy Mordekaisera, czasem miałem ochotę rzucić to w cholerę.

Pomijam drobne rzeczy czy wybory designerów, jak brak udźwiękowienia dialogów czy zepsuty licznik czasu gry (to akurat na Switchu częste). Ta gra jest po prostu zabugowana i niezoptymalizowana pod Switcha. Crash do menu konsoli występował średnio co godzinę gry, kilkukrotnie przeciwnicy się zawieszali nierobiąc nic, a raz nawet trafiłem na takiego wroga, którego nie dało się zabić – przez co nie dało się otworzyć bramy do kolejnego segmentu poziomu. Zmiana wielu ustawień wymaga restartu gry (chociaż nic na to nie wskazuje), bugują się bonusy z edycji Deluxe, a co najgorsze – klatki na sekundę skaczą jak moja zdolność kredytowa w tym roku. Czasem jest ok, gra się przyjemnie, a potem w takiej samej lokacji jest tragedia i nie da się skutecznie unikać ataków wrogów. Co ciekawe, czasem ponownie pomaga na to restart. Bądźmy szczerzy – szata graficzna nie jest zbyt wymagająca dla podzespołów konsoli Nintendo, coś ewidentnie tutaj skiepszczono – wydaje mi się, że wydajność wyraźnie pogarsza się, gdy konsola leży dłuższy czas w uśpieniu.

Końcówka gry, a ja widzę krawędź mapy jak od linijki – takie niedopatrzenia techniczne zdarzają się często, chociaż gra bogata jest w różne animacje, które pojawiają się tylko raz w trakcie gry.

Niestety, patcha na horyzoncie nie widać, a ten mógłby drastycznie zmienić moją ocenę tytułu. Jako maniak LoLa nie wyobrażam sobie nie zagrać w przygodę Sylasa, jednak czy osoby niezainteresowane Runeterrą powinny po The Mageseeker: A League of Legends Story sięgnąć? Chyba niekoniecznie przy obecnej wydajności i niekoniecznie za pełną cenę.


Trudno powiedzieć…


Producent: Digital Sun Games
Wydawca: Riot Forge
Data wydania: 18 kwietnia 2023 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 2,7 GB
Cena: 134,99 PLN

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *