High on Life

„Ricka i Mortiego” oglądałem, fajne było, ale nie nadgoniłem tego, co wyszło poza odcinkami dostępnymi na Netfliksie. Za to gdy zobaczyłem trailer High on Life, od razu chciałem w to zagrać.

Wspominam o kreskówce, bo łączy ją z grą główny twórca – Justin Roiland. Trochę stylu graficznego z serialu animowanego zostało przemycone do gry, ale to, co na trailerze rzuca się jako główne podobieństwo, to krzyczane dialogi i porąbane poczucie humoru. Właśnie głównie dzięki humorowi, postaciom i dialogom High on Life wyróżnia się na tle innych FPS-ów. Już sam początek gry, jakże nieoczekiwany, pokazuje, że czeka na nas nietypowa pozycja. Po nim wstępnie dowiadujemy się, że bohaterem jest wycofany nastolatek, który mieszka z rodzinami i siostrą. Nie trwa też długo, aż Ziemię najeżdżają kosmici, którzy biorą się za porywanie ludzi. Zszokowany tym obrazem bezimienny bohater nagle słyszy głos, który karze mu podejść do truchła kosmity. Wołającym okazał się pistolet –  przedziwnie wyglądający żywy pistolet o imieniu Kenny! Po podniesieniu go i działaniu według jego rad lądujemy na obcej planecie, by zacząć nowe życie jako łowca nagród, którego pierwszym celem jest zniszczenie gangu odpowiedzialnego za najazd na Ziemię.

Gdy kosmici atakują, trzeba rozbijać głowy! Dobrze, że to ‘Murica i każdy ma kij baseballowy pod ręką.

Sam motyw zemsty nie jest niczym specjalnym, ale dzięki interesującej galerii kosmicznych postaci, staje się ciekawszy. Protagonista właściwie nic nie mówi, czasem tylko musimy wybrać za niego krótką odpowiedź. W zawiązku z tym całą resztę załatwiają wszyscy inni. Przede wszystkim gadatliwe, i to bardzo, są nasze bronie, których zbierzemy pięć i jedną dodatkową na chwilę na koniec. Jako że są to żywe istoty, na dodatek wysoko rozwinięte, mają swoje osobowości. Każda z nich jest na swój sposób zabawna, nawet jeśli nie jest taka z charakteru. Dobrze też wypada Gene – stary łowca nagród, który nam pomaga; i nawet siostra, która przechodzi różne fazy próby poradzenia sobie w tej posranej sytuacji. Już ten pakiet jako baza świetnie podnosi chęć wsłuchania się w rozmowy. Jednak równie dużą ilość pomysłowości twórcy wlali też w adwersarzy i różne postaci trzecioplanowe, więc niemal każda interakcja z nimi wywołuje chociażby na chwilę uśmiech na twarzy. Jednak nie zapominajcie, że pod tym płaszczem humorystyczności kryje się faktyczna historia o mrocznym podłożu. I w tym przypadku scenarzyści postanowili pójść głębiej, w efekcie czego pokazali nieprzyjazne, brutalne i często wiedzione tylko zyskiem kosmiczne rasy. Dobrze pokazują to zwiedzane lokacje, jak dzielnica rozrywkowa, zaraz obok której są slumsy; czy placówki badawcze szalonych naukowców. Wszystko to tworzy wciągający świat, który chce się poznać bardziej. Dodatkowo dochodzi ciekawość, co jeszcze twórcy wrzucili do gry. Tu dopowiem, że po ubiciu ostatniego bossa warto wrócić do ostatniego zapisu, przeteleportować się do biura polityka, zabrać klucz i z nim przenieść się do „nieznanej lokacji” (kto zagra, będzie wiedział), a w niej już skakać w górę – zobaczycie wtedy ukryte zakończenie. Poza tym wkrótce pojawi się DLC (w dniu pisania recki nie miało daty).

Jest też kilka minigier, jak ta w detektywa. To różowe w płaszczu to taki odpowiedni Spinacza z pakietu MS.

Pod kątem gameplayu już tak interesująco nie jest, ale jest za to rozrywkowo, co w zupełności wystarczy. Jak wspomniałem, mamy pięć podstawowych broni i jedną potężną na chwilę na koniec. Podstawową białą jest psychopatyczny nóż, który ma dwa zastosowania: pierwszym jest atak, i to dość mocny, oraz dobijanie osłabionego wroga; drugim jest odpowiednik kotwiczki na linie, dzięki czemu można łapać się specjalnych punktów do wciągnięcia się wyżej czy sunięcia po szynie. Pozostałe cztery są bronią palną. Kenny jest jak podstawowy pistolet, ale ma bardzo daleki zasięg. Drugą opcją u niego jest wystrzelenie gluta do podrzucenia wroga w powietrze. Żaba z dzielni o imieniu Gus natomiast jest odpowiednikiem shotguna z możliwością przyciągnięcia wroga do siebie. Wyszczekana Swizzy wyrzuca się z siebie pociski tak szybko, jak cięte komentarze, ale też potrafi stworzyć bańkę spowalniającą czas. Pokraczny Creature wysyła na wrogów swoje dzieci, które przez chwilę atakują automatycznie wrogów; ma też w zanadrzu specjalnego dzieciaka, który ma zdolność przejęcia kontroli nad wrogiem. Pakiet takich broni daje dość sporo możliwości radzenia z sobie w wrogami na różne sposoby, szczególnie że nigdy nie musimy martwić się o ilość amunicji, bo ta w strzałach podstawowych jest nieskończona (ale przeładować trzeba). Zdolności specjalne mają jednak czas oczekiwania na kolejne wykorzystanie, gdy toczy się walka. Gdy jej nie ma, wykorzystamy je do poruszania się po mapach.

W przypadku zwykłych przeciwników trudno mówić o różnorodności. Szybko poznajemy wszystkie jednostki i właściwie tylko je tłuczemy przez całą fabułę. Zwykle pojawiają się falami po nawet kilkanaście sztuk i jeżeli podejdzie się do nich zbyt lekkomyślnie, można zginąć. Ma normalnym poziomie trudności nie są jednak jakimś specjalnym wyzwaniem, bardziej mięsem armatnim. Gdyby jednak komuś zdarzyło się zginąć (z pięć razy padłem na nich, żeby nie było), system checkpointów jest dość łaskawy. Naturalnie większą trudność sprawią potyczki z bossami, które już potrafią wymusić po kilka powtórzeń. Szczególnie problematyczne są przy nich ataki obszarowe, które z racji widoku z pierwszej osoby często omija się na czuja. Przy nich przydatna jest autoregeneracja zdrowia, która włącza się, jeśli przez określony czas nie otrzymamy obrażeń. A to nie bywa proste, bo szefowie zwykle są dość dynamiczni (miłej zabawy z trojaczkami). Niestety muszę też stwierdzić, że główny zły jest zaskakująco prosty w porównaniu z resztą.

Reszta gameplayu to tak właściwie tylko chodzenie w wyznaczone miejsca, pokonywanie przeszkód terenowych oraz szwendanie się po mapach, żeby znaleźć skrzynie. A warto, bo oprócz kasy są tam też różne elementy potrzebne do rozwoju broni. Kolekcjonerzy mogę zebrać, uwaga, karty kolekcjonerskie! Ale za to zabawne.

Właśnie widzę, że byłem zbyt zajęty walką, żeby robić w jej trakcie screeny i nie mam niemal nic z akcji… Z drugiej strony na padzie 8BitDo Ultimate nie jest to wygodne w trakcie nawalanki.

Pod kątem graficznym jest ciekawie. Widać trochę stylu Roilanda w modelach 3D kosmitów, więc możecie się spodziewać różnych pokracznych istot z dziwną mimiką. Wszystko to jednak idzie bardziej w kierunku realizmu, co głównie widać w postaciach ludzi i tłach. W przypadku lokacji jest w miarę różnorodnie, choć gra nie jest specjalnie długa (siedem rozdziałów). Zobaczymy kawałki kilku planet, które w przypadku miast, slumsów czy placówek wojskowych jednak zwykle bardziej przypominają coś, co zbudowaliby ludzie (i w przeszłości, i w przyszłości). Jest też kilka plenerów, szczególnie pustynny wygrywa klimatem. Pod kątem dźwiękowym jest bardzo dobrze, czy to pod kątem efektów dźwiękowych, czy muzyki. Wszystko dobrze ze sobą pasuje, nic nie irytuje. Irytować może za to gadatliwość broni i całej reszty obsady. Mnie to nie dotyczyło, ale gdy w jednym momencie dwóch wrogów zaczęło się przekrzykiwać kolejnymi „Fuck you!”, partnerka mnie zapytała, czy to tak cały czas będzie xD Uspokoiło się, gdy ich ubiłem. Wciąż, nasz pakiet broni gada za niemego bohatera i jeszcze z nawiązką, ale słucha się tego świetnie! Humor jest pierwszorzędny, a gra aktorska jest wyższej klasy. Szczególnie zajebisty jest JB Smoove w roli Gusa!

Przyszło mi grać w chmurze Xboksa, więc gra zasadniczo wyglądała dobrze, choć były różne mniejsze wpadki graficzne. Zaskakująco niestabilne było też połączenie z grą – Hi-Fi Rush działał płynniej i nie było tyle bugów związanych z pracą kontrolera (czasem gałki świrowały, przyciski nie reagowały). Zdarzyło się nawet, że gra zwiesiła się na wirtualnej maszynie… Gdybyście jednak chcieli grać na Steam Decku, to gra nie sprawia na nim problemów – z tego co widzę w necie działa stabilnie i wygląda dobrze.

Najbardziej klimatyczna lokacja i Gus z najlepszym w grze głosem.

Pora podsumować High on Life. Kreacja świata i dość sztampowa, ale wciągająco opowiedziana fabuła, są głównymi atutami tej gry. Oczywiście nie grałyby ze sobą tak dobrze, gdyby nie mocne nasycenie produkcji humorem, w dużej mierze wulgarnym, nieraz prostackim, ale często też sprytnym, czego najlepszym przykładem są gadające bronie. Pod tą całą wesołą otoczką jest jednak spory pokład mroku, który dodaje jeszcze nieraz humor czarny. I chociażby dlatego warto zagrać w tę pozycję. Jednak pod kątem gameplayowym gra jest wciąż wystarczająco dobra, żeby nie nudzić się w oczekiwaniu na kolejne dialogi. Trochę upierdliwe jest łażenie, a tak właściwie i konkretnie skakanie za skrzyniami, ale to efekt uboczny perspektywy pierwszej osoby. Same potyczki na kule są tak zaprojektowane, że na padzie z żyro bez problemu można je ogarnąć. Większym wyzwaniem są bossowie, ale też jest to wykonalne na padzie. Zaznaczam to, bo próbowałem bez żyroskopu i granie w takie gry bez niego to zło, a żeby było zabawniej, w menu nie znalazłem opcji asysty celowania. Ale, zawsze jest też opcja podpięcia klawy i myszy do już właściwie do każdego sprzętu (nawet Switcha), więc każdy sobie poradzi. Tak więc nie zwlekajcie i bierzcie w łapy gadające spluwy i napierdalajcie kosmitów!


Polecamy


Serdecznie dziękujemy Microsoft Polska
za udostępnienie Game Passa do testów


Producent: Squanch Games
Wydawca: Squanch Games
Data wydania: 13 grudnia 2022 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 50 GB
Cena na Steamie: 214,99 PLN

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *