Retro Mystery Club Vol.1: The Ise-Shima Case

Nostalgiczny powrót do czasów dawno i… słusznie minionych.

Nie do końca jestem pewna, czym przyciągnęła mnie produkcja Happymeal i Undercoders. Mam jednak wrażenie, że była to nadzieja na oldschoolową gierkę, która przenosiłaby mnie do przeszłości nie tylko poprzez stylizowaną oprawę. Myślę też, że liczyłam na intrygę kryminalną, która wciągnęłaby mnie dochodzeniem opartym na podążaniu za poszlakami. Chciałam pozycję, która, jak w starych dobrych książkach Agathy Christie, do końca utrzyma w niepewności „kto to zrobił” i ostatecznie jasno wyjaśni wszystkie wątki w zakończeniu. Cóż mogę powiedzieć – moje wysokie oczekiwania zostały spełnione. Jednak okazało się, że najbardziej należy obawiać się spełnionych życzeń…

Zacznijmy jednak od początku. Gra bezpośrednio nawiązuje do swoich korzeni i inspiracji. Są nimi dwie gry z serii Famicom Detective Club (które skądinąd doczekały się odświeżonej edycji na Switchu), czyli kryminalne visual novel rozgrywające się na japońskiej prowincji. W trakcie rozgrywki, prowadząc śledztwo krok po kroku, możemy nie tylko wybierać kwestie dialogowe, ale także podejmować „detektywistyczne” czynności w rodzaju zbadania otoczenia czy okazania dowodów. Formuła rozgrywki w Retro Mystery Club jest niemal identyczna, w przeciwieństwie jednak do najnowszego wydania Famicom Detective Club, twórcy nie zdecydowali się na uwspółcześnioną oprawę graficzną. Zamiast tego zatrudnili Kiyokazu Araiego, który faktycznie pracował w latach dziewięćdziesiątych nad gierkami (np. nad famicomową wersją Monopoly), dzięki czemu można w pełni zanurzyć się w retro klimacie.

Czasem pozostaje tylko jeden wybór.

A co z intrygą? Jak przystało na kryminał, zaczyna się od ciała. Problem polega na tym, że zidentyfikowanie nieboszczyka okazuje się graniczyć z niemożliwością, a jedyna poszlaka – torebka z pojedynczą czarną perłą – prowadzi na wyspy tytułowego regionu Ise-Shima. Tam nasz detektyw zostaje wplątany w skomplikowane intrygi biznesowe poławiaczy pereł, głębokie traumy rodzinne oraz sekrety ukrywane przez małomiasteczkowe społeczeństwo; krótko mówiąc: typowa sytuacja. Sama historia jest całkiem solidna, chociaż niewiele się wyróżnia, tak samo jak postaci – podejrzewam, że za tydzień już nie będę zbyt wiele z tego pamiętać. Zwłaszcza, że detektyw, w którego się wcielamy, nie ma żadnego imienia czy kwestii dialogowych, więc tylko obserwujemy, jak jego asystent jednostronnie z nim rozmawia, co (w niezamierzony sposób) wypada dość zabawnie. Jednak nie każdy kryminał musi wyryć tak głębokie ślady w mózgu jak „Zaginiona dziewczyna” Gillian Flynn czy „Morderstwo w Orient Expresie”, powinien za to zapewnić dobre kilka godzin suspensu i myślenia nad rozwiązaniem zbrodni, a to zdecydowanie Retro Mystery Club zapewnia.

Nie ma to jak stary, dobry freudyzm.

System „dedukcji” niestety razi mocnym archaizmem, którego, moim zdaniem, dało się uniknąć (i jednocześnie zachować klimat) – w końcu mamy do czynienia ze świeżą produkcją, a nie remasterem. O ile bardzo podobało mi się metodyczne podejście polegające na podążaniu od wskazówki do wskazówki, gra czasami bardzo utrudnia zawierzenie swojemu detektywistycznemu instynktowi. W niektórych momentach trzeba po prostu klikać co popadnie, ponieważ nie da się domyśleć, jakiego wzorca działania oczekiwali twórcy. Nie pomaga w tym też fakt, że nie widać, które opcje dialogowe są już wyczerpane, a z których jeszcze da się coś wydusić. Od biedy można się do tego przyzwyczaić, ale czasami ten system wywołuje naprawdę dużo frustracji. Zwłaszcza w momentach, w których detektyw na coś „czeka” – np. na wsparcie – i tylko przypadkiem można odgadnąć, jakie czynności pozwalają „przeczekać”. Równie straszna była scena gonienia przestępcy po nieuczęszczanym centrum handlowym. Dotarłam tam kilka razy w dobre, finałowe miejsce, ale za pierwszym razem nie kliknęłam „Investigate”, więc myślałam, że nic tam nie ma i się cofnęłam. Gdy już się dowiedziałam, że należy wcisnąć tę opcję i wróciłam się na miejsce, i tak nie udało mi się odblokować dalszego ciągu fabuły, bo przeszłam do finałowej lokacji od innej strony, niż zamierzyli to twórcy… Dopiero za trzecim razem wszystko poszło dobrze.

Oprawa graficzna jaka jest, każdy widzi – dość specyficzna, ale może się podobać. Mnie się podoba i zapewnia dodatkową warstwę autentyczności historii dziejącej się właśnie w latach dziewięćdziesiątych. Wiadomo, że tak uboga grafika oznacza, że wiele rzeczy należy sobie dowyobrażać, ale w moim odczuciu na tym polega cały urok tego zabiegu. Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o oprawie audio – jest oczywiście odpowiednio stylizowana, ale chiptune w tym wykonaniu był ciężki do zniesienia i gdy już spełniłam recenzencki obowiązek sprawdzenia go, z ulgą wyciszyłam dźwięk (tylko ciii, nikomu nie mówcie).

Krótko mówiąc, Retro Mystery Club to niezły zapychacz czasu, którego twórcy niestety zapomnieli o tym, że można jednocześnie sięgać do nostalgicznych wzorców i usunąć część niedogodności związanych z archaizmami. Gra kosztuje 4 dyszki, więc miłośników kryminałów mających ochotę na klasyczne whodunnit mogę do kupna zachęcić, ale myślę, że znajdzie się w tej kategorii też sporo lepszych gier.


Trudno powiedzieć…


Serdecznie dziękujemy Shinyuden
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Happymeal, Undercoders
Wydawca: Shinyuden
Data wydania: 14. września 2023 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 165 MB
Cena: 39,60 PLN

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *