My Next Life as a Villainess: All Routes Lead to Doom! -Pirates of the Disturbance

Historia zatoczyła koło – seria parodiująca schematy z gier otome została grą otome. Pozostaje pytanie, czy tym razem parodia na pewno będzie zamierzona?

Krótkie streszczenie założeń serii – główna bohaterka umiera tragicznie w wypadku samochodowym (hello, truck-kun), po czym odradza się w świecie gry randkowej Fortune Lover, w którą akurat grała niedługo przed zgonem. Wspomnienia z poprzedniego życia odzyskuje po potężnym uderzeniu w głowę, mając lat 8. Szybko orientuje się, że nie wstąpiła w ciało głównej bohaterki… ale jej rywalki w miłości, sadystycznej i rozpieszczonej księżniczki, która w większości zakończeń kończy marnie, wygnana albo martwa. A że Catarinie bardzo zależy na tym, żeby tym razem przeżyć więcej niż 17 lat, postanawia zrobić wszystko, by uniknąć zagłady, łącznie z nabyciem praktycznych umiejętności z zakresu rolnictwa. Jest w tym wszystkim tak oryginalna, prostoduszna i zabawna, że skupia na sobie romantyczne uczucia wszystkich bohaterów oryginalnego otome. Dosłownie wszystkich – chłopców do romansu, siostry jednego z nich, narzeczonej drugiego oraz głównej bohaterki gry. Tyle, że nie ma pojęcia, że ktokolwiek się w niej podkochuje i po prostu bardzo się cieszy, że ma takich świetnych przyjaciół. Natomiast wszyscy jej wielbiciele, którzy funkcjonują w swego rodzaju kumpelskim haremie, ubolewają nad tym.

Empatia to podstawa.

Mam niezwykle ciepłe uczucia do tej głupiutkiej serii o przydługim tytule (na szczęście jest też przydatny skrót: Hamefura), która potrafi mnie do siebie przyciągnąć, chociaż ciągle mieli ten sam żart na milion sposobów. Nie mogłam więc przegapić gry, w której lekkomyślna Catarina wpada w ręce… piratów. Fabuła rozgrywa się po wydarzeniach z pierwszego sezonu anime/czwartego tomu mangi, kiedy to bohaterka jest przekonana, że już „przeszła” całą fabułę, osiągnęła Friendship End, a cała reszta jej życia będzie niczym wakacje na Florydzie. Przekonanie nie całkiem bezpodstawne, w końcu czeka ją rejs najnowszym osiągnięciem techniki – ekskluzywnym promem z innego kraju. Na pokładzie statku (gdzie oczywiście znajdzie się także cały jej harem) zaczynają jednak nawiedzać ją koszmarne sny o dodatku do gry, w którym jej postać czeka śmierć przez utonięcie po ataku piratów… Nie pozostaje jej zatem nic innego, jak po raz kolejny walczyć z widmem nadchodzącej zagłady.

Typowy przykład stylu myślenia Catariny.

Piracka opowieść w świecie My Next Life As a Villainess zawiera najpierw (dość krótki niestety, a lekki i zabawny) common route, a następnie sześć ścieżek postaci. Najpierw cztery dla dżentelmenów z głównej serii:  księcia Geordo – narzeczonego Catariny ze skłonnością do manipulacji; jego młodszego, odrobinę nieśmiałego brata Alana z tendencją do rywalizacji; jej przybranego brata – opiekuńczego Keitha; oraz brata jej przyjaciółki – cichego, a diabelnie przystojnego Nicola. Dużo tych braci… no cóż, wszystko zostaje w rodzinie. Do tego dwóch świeżaków: niemożliwie słodkiego Rozy’ego (który skrywa jednak pewien sekret) oraz kapitana piratów, Silvę, który nie jest takim badboyem, jakiego można by się spodziewać, ale jest bardzo, bardzo ciekawą postacią. Niestety, zabrakło jakiejkolwiek ścieżki dla którejś z pań. Co prawda Normal End (kończący się baaardzo szybko i raczej niesatysfakcjonująco) oraz jedno z zakończeń w innej ścieżce jakoś nawiązują do tych opcji romansowych, ale niczego więcej nie ma, co trochę mnie (i nie tylko mnie) zawiodło, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że w oryginalnej serii jest to mocno zaznaczony wątek.

Miłość to nie pluszowy miś… ale za to może gumowa kaczuszka już tak.

Twórcy polecają przechodzić grę w odpowiedniej kolejności, więc się ich posłuchałam i… bardzo dobrze, bo każda kolejna ścieżka zdradza coraz więcej informacji w kwestii większej, międzynarodowej intrygi rozgrywającej się na statku. Podobało mi się stopniowe odkrywanie coraz bardziej zawiłej fabuły. Oczywiście nie jest to żadne House of Cards, ale po prostu przyjemna, przygodowa historyjka z „politycznymi” wątkami, która przy okazji rozbudowuje lore serii. Zwłaszcza, że dwie ścieżki (Alana i Nicola) mają poszerzone wątki poboczne (jeden nawet zahacza o opowieści o duchach!), a dwie inne (Rozy’ego i Silvy) ostatecznie zmieniają na dłużej miejsce akcji. Dzięki temu uniknięto nudy, która mogłaby wynikać z powtarzających się wydarzeń, pomimo tego, że w każdym przypadku większość akcji rozgrywa się na pokładzie statku. Niestety pod koniec wkrada się uczucie znużenia wynikające z innej rzeczy: powtarzającego się schematu narracyjnego.

Oprócz wyborów dokonywanych podczas rozmów z wybrankami, które mają na celu wzmocnić lub osłabić uczucia, dwa razy na ścieżkę Catarina zwołuje spotkanie ze samą sobą, w ramach którego wybiera strategię na dalszą cześć gry. Schemat zaczyna się więc tak: najpierw bohaterka spędzi parę miłych chwil z wybrankiem po zgubieniu się na statku po czym następuje atak piratów. Ze względu na atak zwołuje pierwsze zebranie strategiczne, w trakcie którego podjęcie jednej decyzji będzie prowadzić bezpośrednio do złego zakończenia, a druga pozwoli przejść dalej. Potem dzieją się różne rzeczy, dzięki czemu te ścieżki nie są aż tak powtarzalne, ale kulminacja jest raczej podobna w każdej. Wiąże się z ostateczną walką, w której można zginąć przez głupiutkie decyzje oraz drugim zebraniem strategicznym, od którego zależy, czy dostaniemy dobre, czy szczęśliwe zakończenie. Gdy intryga polityczna już zostanie rozwiązana, musi jeszcze nastąpić na ogół dość pośpieszny moment, w którym Catarina zda sobie sprawę, że żywi do kogoś uczucia. Szczęśliwe zakończenie to zawsze ślub, ale dobre zakończenia są już trochę bardziej zróżnicowane. I tak za każdym razem. Co też jest smutne, bo z chęcią zobaczyłabym bardziej różnorodne finały, które lepiej pasowałyby do charakteru głównej bohaterki. Co prawda jest jedno, w którym wyrusza w wielką morską podróż, ale mogłoby być ich więcej. Byłoby ciekawie też zobaczyć faktycznie złe zakończenie: w Pirates of Disturbance nawet te gorsze są bardzo family-friendly.

Ale cóż – prawda jest taka, że nigdy nie oczekiwałam od Hamefury ani specjalnie skomplikowanej fabuły, ani łamania schematów, a raczej sprawnego ich wykorzystania w służbie komedii oraz czasu spędzonego z bardzo sympatyczną gromadą bohaterów. I to właśnie dostałam. Zresztą, główną scenarzystką jest Ririka Yoshimura, odpowiadająca także za Cupid Parasite, które bardzo mi przypasowało pod względem komizmu. Żarty nie tylko bawią same w sobie, ale i pasują do specyfiki serii – Otomate świetnie wyczuwa dokładnie ten typ humoru. Bardzo dobrze również oddaje i rozbuduje charakter już znanych postaci, a  nowi chłopcy też są bardzo ciekawi (zwłaszcza Silva – aż szkoda, że oficjalnie ta gra nie jest w kanonie serii, więc pewnie nie pojawi się nigdy w głównej linii fabularnej…). Krótko mówiąc, dla fanów Hamefury będzie to więcej tego samego, co ma też swoje wady. Cenę za utrzymanie konwencji płaci się wiarygodnością zakończeń, a zwłaszcza tego, jak nagle Catarina zaczyna się orientować w swoich uczuciach oraz tego, jak zawsze cała reszta haremu jest bardzo szczęśliwa, że sobie kogoś znalazła i nikt nigdy nie próbuje interferować, co czasami ciężko “kupić”.

Catarina bardzo dobrze rozpoznaje schematy znane z romansów, ale niekoniecznie w odniesieniu do jej własnego życia.

Przyjemna jest też oprawa audiowizualna. Styl graficzny jest zgodny z tym znanym z mangi czy anime, tylko w przeciwieństwie do wersji serialowej tu ktoś faktycznie sypnął groszem, więc jakość wykonania jest zdecydowanie wyższa. Wszystkie postaci z oryginału dostały tych samych aktorów głosowych co w anime i bardzo mnie to ucieszyło. Muzyka na początku dość mi się podobała (dużo melodii na skrzypce, które nie tylko oddawały emocje, ale też wtrącały różne “dworskie” nuty, np. elementy walca), ale samych utworów jest dość niewiele, więc pod koniec można już mieć dość. W grze znajduje się też bardzo uroczy dodatek Memory Scenarios, czyli zestaw bardzo krótkich opowiadań przedstawiających luźne scenki z  życia postaci. Odblokowuje się je w trakcie rozgrywki oraz po zdobyciu szczęśliwego zakończenia – w tym drugim przypadku przeczytanie historyjki daje dostęp do ilustracji. Na początku otworzyłam je tylko po to, żeby odblokować wszystkie grafiki, ale okazało się, że są naprawdę rozczulające!

Podsumowując, myślę że My Life As A Villainess: All Routes Lead To Doom! Pirates of Disturbance (ufff…) to bardzo przyjemna gra, która ma szansę spodobać się wszystkim fanom serii. Inni teoretycznie też mogliby po nią sięgnąć, ale myślę, że bez już wyrobionego przywiązania do postaci ta VN podobałaby mi się zdecydowanie mniej. Generalnie jest to ładne, zabawne i przyjemne otome, które potrafi zarówno wciągnąć w przygodowy wątek, jak i porządnie rozczulić romantycznymi momentami. Nie jest też jakieś bardzo długie – przejście wszystkich zakończeń zajęło mi ~22 godziny, co daje jakieś 3,5-4 godzin na postać.


Polecamy!


Serdecznie dziękujemy Idea Factory Int.
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Otomate
Wydawca: Idea Factory Int.
Data wydania: 28. listopada 2023 r.
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna
Waga: 3.8 GB
Cena: 200 PLN

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *