Trine 4: The Nightmare Prince
Ło kurde, już sześć lat męczę z kumplem serię Trine.
Jedynka i dwójka poszły całkiem gładko. Trójkę olaliśmy po jakiejś godzinie, może dwóch. Natomiast przy czwórce, która wróciła na tory 2D, stwierdziliśmy, że dobrniemy do końca, ale zajęło nam to jakoś dwa lata… Tak to jest, gdy jest się bliżej niż dalej 40-stki i ma się inne sprawy na głowie. No ale, wymęczyliśmy.
Początek za to mieliśmy świetny. Tak się zjaraliśmy przed zaczęciem gry, że spokojnie na pół godziny utknęliśmy w menu. Można w nim prowadzić postaci, nie ma tytułu, tylko tkwi się w jakiejś komnacie. Wyglądało na to, że można z niej wyjść, tylko że spróbowaliśmy wszystkich dostępnych sztuczek i nic. Dopiero w końcu kumpel zauważył na dole ekranu napis, żeby nacisnąć strat czy inne A… Potem do końca gry już tylko co jakiś czas utykaliśmy na zagadkach, czyli norma w tej serii.
Jeśli chodzi o fabułę, to przy takim rozstrzale czasowym zostało w pamięci tylko to, że grupa bohaterów została znowu zebrana, ponieważ pojawiły się nowe kłopoty. Tym razem chodziło o jakiegoś księcia, który gdzieś przepadł, a może od razu stał się jakiś mroczny? Cholera wie. Pewnie jest za to to, że w grze, która przede wszystkim jest przeznaczona do co-opa, sposób prowadzenia historii jest mało atrakcyjny. Co jakiś czas trafi się filmik czy zwraca się uwagę na dialogi postaci w trakcie rozgrywki, ale za dużo tu narratora, który gada, gdy jest się na mapie przed następną lokacją. Przy kanapowym graniu chce się przeć do przodu, a nie tkwić i czekać, aż się starszy pan wypowie. Poza tym jest jako tako humorystycznie, ale tylko jedna scena jest rzeczywiście zabawna – gdy czarodziej próbuje wyrwać się z domu, a utrudnia mu to wielka żona.
W kwestii rozgrywki jest to w znacznej mierze ciąg dalszy sprawdzonej formuły. Tak właściwie nie przychodzi mi na myśl ani jedna solidna nowość, która wyróżniałaby czwórkę od jedynki i dwójki. W związku z tym czy warto znowu grać w to samo? Jeżeli przy poprzednich częściach bawiliście się co najmniej dość dobrze, to odpowiedź brzmi tak. Okazuje się bowiem, że brak nowinek jest dobrą odmianą po słabej próbie przeniesienia Trine w 3D. Poza tym twórcy ponownie wykonali całkiem solidną robotę z zagadkami do rozwiązania. Interesującego odkrycia w związku z tym dokonaliśmy tuż pod koniec gry, gdy utknęliśmy w miejscu, gdzie trzeba było podświetlić trzy znaki, aby przesunęła się podwójna blokada przycisku. Sęk w tym, że był tam też czwarty świecący się punkt, ale był filetowy. W przedostatnim podejściu do Trine 4 nie wpadliśmy na rozwiązanie. Ostanie zaczęliśmy od niego i nawet ze świeżymi (jeszcze) głowami nie daliśmy rady. W takim momencie wchodzi desperacja, sięga się po poradnik i… okazuje się, że nie ma rozwiązania! Najwyraźniej mało kto gra w trzy osoby, a wyszło na to, że liczba graczy determinuje to, jak wygląda zagadka w danym miejscu. Kumpel znalazł rozwiązanie dla dwóch osób, ale u nas nie działało. Ale dzięki niemu wpadł na to, że trzeci musi zablokować deską maga jedną z dwóch blokad, żeby się nie cofnęła… Tak więc generalnie myślę, że możemy być z siebie bardzo zadowoleni, że rozwiązaliśmy wszystkie zadania za wyjątkiem jednego w trzech częściach gry.
Szczególnie przy ostatniej części, nieraz zastanawialiśmy się, w jaki sposób można przejść dane miejsce, gdy ma się blokadę na typ postaci. Nie jestem pewny, czy sami wybraliśmy jej brak, czy była domyślnie ustawiona, ale każdy gracz mógł być kim chciał, więc w tym samym momencie mogło być nawet trzech magów i można było narobić desek czy innych kostek, co często wiele ułatwiało. Poza tym elementy zręcznościowe nie są najmocniejszą stroną tej serii, więc tym bardziej niektóre miejsca było lepiej pokonać takim kombinowaniem. Muszę jednak przyznać, że pojawiał się pewien zawód, gdy nie widać było żadnego sposobu na ogarnięcie problemu z trzema różnymi postaciami. I tu można przejść do walk, bo w nich mag jest mało przydatny, więc zostaje rycerz i łuczniczka. W pojedynkach z mobami właściwie nie mieliśmy problemów przez jakoś 3/4 gry. Potem poziom zaskakująco wzrósł i z kilkoma grupami trzeba było się bardziej pomęczyć, nawet gdy graliśmy w dwóch, a nie trzech. Ostatecznie dotarliśmy do finalnego bossa i zacięliśmy się na nim na prawie trzy godziny, zanim w końcu padł. Gnój swoim latającym atakiem kosił nas niemal na hita. A że teoretycznie rycerz był najlepszą opcją, to przez swoją powolność często trudno było uciec z nawet uprzednio pokazanej trasy wroga. W pewnym momencie straciłem cierpliwość, chciałem zmienić trudność na łatwą, ale nie było takiej opcji. Za to znalazłem kolorowe obwódki wokół postaci, co znacznie ułatwiło identyfikację swojego chłopka. Co prawda są numerki, jakieś inne kolorki ubrań, ale jak się trzech zbierze w kupie, żeby bić demona, to potem ciężko się zaraz połapać, który rycerz jest czyj. Cóż, męczyliśmy się dalej, aż dwóch z trzech przeszło na łuczniczkę. I to była dobra decyzja, bo dzięki jej przeturlaniu można było uniknąć ataku przy ziemi. Wciąż, z kilkanaście prób minęło, zanim ubiliśmy dziada, ale gdy tak się stało, nie będę ukrywał – pojawiła się spora satysfakcja.
O oprawie AV nie będę się rozpisywał, bo ich ton właściwie się nie zmienił. Mogę jednak oddać twórcom, że lokacje nadal wyglądają interesująco i rzeczywiście jest ładniej w stosunku do poprzednich części. Właśnie miałem nawet flashbacka z jednej z początkowych sekwencji, gdzie trzeba przebić się przez nacierającą hordę goblinów czy co to tam było. Efekty ostrzałów, tła i cała ta akcja była wręcz sporym postępem w stosunku do tego, co widzieliśmy wcześniej.
Po przedostatnim podejściu do Trine 4 byłem już nim tak zmęczony, że chciałem dać ocenę „trudno powiedzieć”. Brak nowości, nadal średnie elementy zręcznościowe czy częsta blokada, gdy chciało się rozwiązać problemy za pomocą trzech postaci bez dublowania tych samych, byłyby wystarczającym powodem. Ale gdy tak teraz myślę o ostatnim podejściu, odkryciu, ile twórcy musieli wymyślić różnych zagadek, żeby można było inaczej je rozwiązać w pojedynkę, we dwóch i w trzech, to jestem pod wrażeniem. Do tego ten finalny sukces z upierdliwym bossem, którego próbowaliśmy pokonać we trzech (a jeden kumpel tak średnio ogarnia takie gry), dał jednak satysfakcję z pokonania. Pewnie gdyby przejście gry nie wlokło nam się przez dwa lata, od razu byłbym nastawiony na polecenie. Koniec końców kolektywnie we trzech stwierdziliśmy, że bawiliśmy się dobrze i polecamy do multi. Swoją drogą, obejrzeliśmy potem filmik z solowego przejścia ostatniego etapu i… że się w to komuś chce grać samemu – to ciągłe zmienianie postaci wygląda na bardzo upierdliwe. Ale, Trine 4 co rusz jest teraz w promce za trzy dychy, więc można śmiało próbować w każdej opcji. My teraz czekamy na jakąś sensowną zniżkę na Trine 5.
Producent: Frozenbyte
Wydawca: Frozenbyte
Data wydania: 8 pażdziernika 2019 r.
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna
Waga: 3,6 GB
Cena dla Switcha: 124 PLN
Najnowsze komentarze