Słuchawki dokanałowe Edifier Hecate GM260

Mało komu mówiłem, że przestałem używać słuchawek dousznych, odkąd jakoś z 15 lat temu niemal wlazłem pod tramwaj…

Chociaż to nie wina słuchawek jako takich, to w ogóle przestałem ich używać na ulicy, bo jednak warto mieć wtedy słuch dostępny. Ale faktem jest, że od tamtej pory nie miałem styczności z pchełkami. Nieduże i lekkie Koss Porta Pro okazały się znacznie lepszą opcją na domowe, sporadyczne potrzeby. Potem doszły znacznie większe SteelSeries Arctis 7 i tylko ich używałem, bo Kossy przejęła partnerka. Gdy już musiałem jechać pociągiem, to wolałem grać bez dźwięku niż targać któreś z posiadanych słuchawek. Jednak czekała mnie perspektywa ponad 12 godzin w samolocie i to dwa razy, więc przemogłem się i kupiłem nowe douszne. Z miejsca odpadały bezprzewodowe, bo pierwsze co mi przychodzi na myśl, to że zaraz je gdzieś posieję. Mając więc tylko w myśli przewodowe z mini jackiem, zacząłem szukanie i okazało się, że wybór jest dość prosty. Nawet przy założeniu, że chcę wydać trochę więcej na coś porządniejszego, wyszło na to, że wystarczy dać góra 70 zł. Oczywiście było wiele tańszych modeli, w tym znanych firm od elektroniki, jak Sony czy Phillips, jednak nie przekonały mnie i wybór padł na Edifier Hecate GM260.

Nawet sobie nie wyobrażacie, jak trudno robi się zdjęcia takim słuchawkom xD

Edifier jest chińską firmą, która od kilku lat zbiera bardzo dobre oceny swoich produktów audio. Widziałem szczególnie dużo pochwał głośników, pewnie dlatego pomyślałem, że słuchawki też będą mieli w porządku. Przeczucie miałem dobre, ponieważ dźwięk wydobywający się z tych maluchów jest wręcz świetny! Cokolwiek przez nie puściłem, to dźwięk był taki, jakiego bym oczekiwał z normalnych głośników. Sprzęt bardzo dobrze oddaje wszystkie tony i mowa tu też o basie. Jestem wręcz zaskoczony, że jest tak głęboki, jak na tak małe urządzenia. I w tym momencie zastanawiam się, dlaczego twórcy głośników do handheldów wciąż nie mogą tego bardziej opanować. Legion Go to brzmieniowa porażka o strasznie podbitych tonach wysokich. Przy nim alternatywa do źródła dźwięku jest wręcz wymagana i GM260 wydają się wręcz małym cudem, gdy zestawi się ze sobą oba dźwiękowe urządzenia. Steam Deck z kolei ma świetnie skalibrowany głośniki pod czystość dźwięku, ale znowu nie ma prawie wcale basu. Zacząłem na nim Tomb Raidera 2013 i dopiero gdy przy którymś podejściu zdecydowałem się na wpięcie omawianych słuchawek, potem starałem się grać już tylko z nimi. Nagle okazało się, że dźwięk ma znacznie więcej głębi i wczuwanie się w przygodę Lary było znacznie przyjemniejsze z Edifierami. Przesłuchałem też przynajmniej 20 godzin muzyki z nimi, od Cypress Hilla przez Hatebreed po Atarashii Gakko! i wszystkie te różnorodne rytmy puszczone przez telefon ze Spotify’a (chyba nie ustawiałem tam żadnych korektorów dźwiękowych) brzmią właściwie idealnie. Tak więc pod kątem jakości dźwięku nie mam żadnych uwag. Nie sądzę też, żeby głośność mogła być dla kogoś za niska, a jeśli będzie, warto udać się do otolaryngologa. Muszę przy tym jednak zaznaczyć, że zauważyłem, że różne sprzęty mają różne poziomy głośności maksymalnej, co może być częścią problemu.

W doprowadzaniu metalu i nie tylko wprost do mózgu na pewno pomagają silikonowe nakładki na słuchawki, które dość skutecznie wytłumiają dźwięki z zewnątrz. Serio, dopóki na kogoś się nie spojrzy i akurat zauważy, że mówi coś do nas, to przy trochę większej głośności ciężko wyłapać słowa. Wkładki są jednak mieczem obusiecznym. Spróbujcie coś jeść z nimi w uszach, mieć katar czy mówić do załączonego mikrofonu – jest dziwnie! Właściwie to odcięcie i zatykanie uszu mnie zniechęcało, odkąd ten typ słuchawek pojawił się na rynku, ale o wpływie na słyszenie stłumionych odgłosów z ciała nawet bym nie pomyślał…

W dostosowaniu słuchawek do ucha mają pomóc cztery typy nakładek, od całkiem sporych po dość małe. Duże były dla mnie za duże, więc przez dłuższy czas używałem którychś z pośredniego rozmiaru. Po dłuższym czasie ze słuchawkami czułem jednak dyskomfort w uszach, choć było to głównie spowodowane dźwiękiem idącym prosto w bębenki. Co jakiś czas musiałem więc robić przerwę, żeby dać odpocząć bębenkom. Same słuchawki, gdy dopasuje się nakładki pod swoje potrzeby, zasadniczo są wygodne i trzymają się bardzo dobrze w uszach. Przy okazji robienia zdjęć założyłem te najmniejsze gumki i okazało się, że te mi pasują najbardziej. Nie powodują takiego przytykania uszu i mimo, że nie wchodzą tak w przewód słuchowy, to dzięki konstrukcji słuchawek trzymają się bardzo dobrze. Nawet zrobiłem test handbangiem do Six Feet Under i siedziały idealnie w tym samym miejscu!

Muszę też przyznać, że takie słuchawki po części mogą zastąpić korki do uszu, jeśli nie ma się ich pod ręką, np. w samolocie. W drodze powrotnej trafiło mi się miejsce z tyłu samolotu i było tam znacznie głośniej niż poprzednio w środkowej. Dodatkowo lot był nocny i zasnąć się nie dało, dodatkowo przemęczony nie chciałem też niczego już słuchać czy oglądać. Słuchawki jednak przez cały czas, nawet bez dźwięku siedziały w uszach, bo tłumiły hałas z zewnątrz, co dało sporo ulgi w niekomfortowym czasie. Tak więc nawet gdy nie lubi się mieć nic w uszach (stoperów też unikam), tak jednak można przyzwyczaić się do słuchawek dousznych jako mniejszej, podróżnej alternatywy dla posiadanych większych.

Zmiana nakładek jest trochę irytująca, ale gdy już się uda nałożyć na pałąk wstępnie za wąską gumkę, to siedzą bardzo dobrze. Można więc nawet pokusić się o zmianę wielkości pod daną sytuację, bo np. te średnie lepiej tłumią niż te najmniejsze, a zasadniczo do ucha pasują mi obie. A, samo wkładanie słuchawek do uszu czasem wymaga kilku prób czy poprawek, pewnie przez tę pokrzywioną konstrukcję 55%, ale to właściwie nie ma znaczenia, bo dzięki niej dobrze siedzą w uchu.

W kwestii jakości wykonania jest dobrze. Przewód o długości 1,3 metra jest zrobiony z bardzo giętkiej otuliny, więc istnieje mała szansa na złamanie go. Z każdej słuchawki wychodzi około centymetrowa, grubsza tutka, w którą wchodzi przewód, co także wstępnie sprawia wrażenie dobrego zabezpieczania przed wyrwaniem go z głośniczka czy złamania. Podobnie porządne wrażenie sprawia wtyczka mini jack. Trochę gorzej wygląda kwestia pilota. O ile u góry przewód dobrze zgina się po wyjściu z pilota, tak przy wejściu do niego zgięcie wygląda już jak złamanie. Wszystko działa i mam nadzieję, że podziała dłużej, szczególnie po jednym dniu większego stress testu. Test polegał na tym, że jakieś 8 godzin pracy na rusztowaniu spędziłem z GM260. W bocznej kieszeni spodni miałem telefon, z niego wychodził przewód słuchawek przeciągnięty pod koszulką. Co jakiś czas musiałem schodzić z rusztowania, zrobiłem z 200 przysiadów, było sporo przekręcania tułowia i ani raz nie miałem obaw, że coś się wyrwie, nawet gdy czasem kabelek zbyt się naciągnął.

Nie przewiduję jednak długiego dobrego wyglądu samych słuchawek. Już teraz, po około 6 tygodniach, widać na nich, że się trochę pobijały. Miejscami na kantach lakier delikatnie poodpryskiwał od kładzenia ich na różnych blatach (zawsze stukają, jak się je kłądzie), są też jakieś pojedyncze rysy. Jednak sama konstrukcja jest solidna i obstawiam, że trzeba by w nie przywalić czymś naprawdę konkretnym, żeby je uszkodzić.

Uwagi mam też do pilota, w którym znajduje się również mikrofon. Z wierzchu ma suwak do głośności, ale jest średnio wygodny w użyciu. Trzeba naprawdę wolno nim ruszać, żeby odpowiednio dostosować głośność, nie mówiąc o tym, że zakres poziomu dźwięku nie jest zbyt szeroki. Dodatkowo jest test też przycisk, którym można odebrać rozmowę lub spauzować muzykę. Przy pauzie zdarzało się, że musiałem kilka razy naciskać, żeby Spotify załapał. Nie miałem okazji odbierać telefonu, ale raz testowo zadzwoniłem do partnerki. Powiedziała, że głos z mojej strony brzmi czysto. U mnie z kolei nie brzmiał… Nie mam pojęcia, jak ludzie mogą korzystać z takich słuchawek do rozmawiania… Nie dość, że dziwnie słyszeć rozmówcę bezpośrednio w mózgu, tak jeszcze własny głos jest zniekształcony przytłumieniem od silikonowych wkładek w uszach. Niby są to słuchawki gamingowe i teoretycznie można ich używać na czacie w grze, ale kompletnie sobie tego nie wyobrażam…

Jedyną opcją opanowania tego kabelka, gdy nie używa się słuchawek, jest spętanie go. Ewentualnie dobrze mieć jakiś woreczek do zabrania ich w podróż.

Koniec końców zakup Edifier Hecate GM260 uważam za udany. Przede wszystkim jestem zadowolony z jakości dźwięku, który jest świetny zarówno w muzyce, grach i serialach (OST z „Michiko to Hatchin”!). Jakość wykonania po sześciu tygodniach używania także nie budzi większych zastrzeżeń, choć będę się przypatrywał kabelkowi wchodzącemu w pilot. Cztery rozmiary silikonowych nakładek także są na plus. Miękki przewód jest jednak dość irytujący, bo jak zawsze słuchawki się splątywały, tak tu przybiera to trochę inny, wyższy poziom… No ale, przynajmniej dopóki nie pojawi się BT bez żadnego laga (jego obecność dość irytuje przy graniu), tak o małych bezprzewodowych nie będę myślał i kabelek trzeba po prostu przecierpieć. Tak więc polecam słuchawki marki Edifier, jeśli potrzebujecie pchełek na kablu.

PS1. Jest też wersja Plus, a główną różnicą jest końcówka USB-C zamiast mini jacka.
PS2. Czyszczenie tych słuchaweczek jest trochę upierdliwe. Właściwie najlepiej ściągać do tego nakładki, żeby najpierw przedmuchać sitko na głośniku, ewentualnie zdjąć przyczepione woskowe paprochy paznokciem i dopiero użyć patyczka do uszu namoczonego w alku. A dbać o czystość trzeba będzie, bo to aż zaskakujące, co wypada z ucha i nawet o tym się nie wie xD Co od razu przypomina mi wszystkich nieszczęśników w serwisach, którzy musieli borykać się przysłanymi w pełni zatkanymi woskowiną słuchawkami, bo dźwięku nagle nie ma…


Polecamy


Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *