Gloomy Eyes
Ciepła historia na zimne, październikowe wieczory.

Najnowsze trendy w wychowaniu.
Być może ze wszystkich gier inspirowanych stylistyką Tima Burtona, w jakie grałam (Lost in Random, DARQ), ta najbardziej oddaje fabularną istotę jego filmów. Gloomy Eyes to bowiem historia o świecie, w którym zgasło słońce, a zmarli budzą się do życia, zaś przerażeni ludzie są w stanie dla schwytania ich poświęcić nawet świetliki, jedno z ostatnich źródeł naturalnego światła. W tych okolicznościach niespodziewaną i źle widzianą przyjaźń zawiązują Nena – córka pastora, który przoduje w polowaniach na zombie – oraz Gloomy, młody nieumarły. Obydwoje łączy pragnienie przeżycia dzieciństwa, którego żadne z nich nie miało oraz zobaczenia ostatnich, umierających promyków słońca. Niestety, w ludzkim świecie nie ma miejsca na beztroską zabawę…

Historia jest sympatyczna, ale również bardzo prosta. Widać, że powstała z materiału na krótkometrażówkę (którą można obejrzeć w VR – lub na YouTube). Narracja (z czyjego punktu widzenia – tego dowiemy się dopiero na końcu) prowadzona jest równolegle z rozwiązywaniem zagadek, dzięki czemu możemy korzystać z niej jako swego rodzaju podpowiedzi. Syntetycznie opowiada historię, trochę wyciska łez, brakuje jej jednak emocjonalnej mocy: prosty schemat baśni nie ma w sobie głębi. Paradoksalnie, moim zdaniem częściowo winę za to ponosi decyzja o priorytetyzowaniu w level designie historii zamiast rozgrywki . Gameplay rozkwita zaledwie w kilku poziomach z środka gry, kiedy na pierwszy plan wychodzą zagadki i pokazywanie świata, a nie opowiadanie o nim. Gdy znowu zaczynają przodować uproszczone sekwencje i cutscenki, moc opowiadanej historii spada.

Sam gameplay potrafi być naprawdę satysfakcjonujący, chociaż trochę go mało – zdecydowanie pozostawia niedosyt. Ekipa marketingowa postanowiła na jego określenie zmontować ulepek słów „cozy horror self-coop”, co w praktyce oznacza znaną formułę gry logicznej wymagającej przełączania się między dwiema postaciami o zróżnicowanych zdolnościach, okraszoną „halloweenowym” tematem i uroczą, „plastelinową” grafiką. Nene jako człowiek potrafi wysilić mózgownicę i zrozumieć, że przyciski są do włączania, a dźwignie do przesuwania. Gloomy z kolei jak przystało na zombiaka może zaoferować siłę mięśni i przesunąć szafę czy ciężarówkę. Dziewczynka musi unikać innych nieumarłych, a potworek źródeł światła sztucznego. Ich celem jest za każdym razem dotrzeć do gromady świetlików i wyruszyć w dalszą podróż w poszukiwaniu słońca. Tym prostym zasadom brakuje jednak kilku równie prostych usprawnień, które w innych grach tego typu są już standardem: odblokowywania „skrótów” dla drugiej postaci, by nie trzeba było przechodzić dwa razy tego samego momentu czy możliwości przywołania jej do siebie; nawet na prostej, pozbawionej zagadek drodze musimy oboje bohaterów przestawić osobiście.

Pomimo tych niedogodności, gameplay kwitnie dzięki projektom plansz. Każdy z poziomów został skonstruowany na kształt dioramy czy też makiety, która tworzy prawdziwy labirynt. Odnalezienie się w nich potrafi przysporzyć sporo kłopotu, a spora część zagadek staje się prawdziwie rozgrzewającą mózg łamigłówką właśnie przez potrzebę zrozumienia przestrzeni czy przyjęcia nowej perspektywy. Twórcy świadomie zdecydowali się na taki manewr, oferując też możliwość spojrzenia na całą planszę z oddalenia i kombinowania. Tym bardziej dziwi, że zastosowano zablokowane kąty kamery, co w połączeniu z zagraceniem otoczenia potrafi napsuć krwi bardziej niż w klasycznych survival horrorach (tam przynajmniej ma to wytłumaczenie gatunkowe…). Gra naprawdę błyszczy w swoich najbardziej rozbudowanych momentach: złożonej łamigłówce z systemem wind na latarni morskiej, pięknym, opuszczonym parku rozrywki czy nawiedzonym domu, w którym przeklinałam swoje (nie)umiejętności terenowe. Niestety, Gloomy Eyes długo się rozkręca i dość szybko kończy: z 14 poziomów parę pierwszych jest ekwiwalentem samouczka, a cztery ostatnie służą tylko narracji. Przez to ma się wrażenie, że „mięsa” jest stosunkowo mało, co czyni i tak krótki czas rozgrywki (ok. 4 godziny, mądrzejsi przejdą szybciej) jeszcze bardziej niesatysfakcjonującym.

Styl graficzny jest dość uroczy, jednak widać po nim bardzo mocno niedostatki Switcha. Brakuje obecnych na innych platformach szczegółów i światłocienia, bryły są uproszczone, a kolory niewystarczająco nasycone. Nawet wykorzystanie stylistyki stopmotion tego nie ukrywa. Bardziej przeszkadzają jednak problemy z optymalizacją: długie czasy ładowania, okazjonalne spadki płynności czy błędy w rodzaju zacinania się bohaterów na planszy, co wymusza restart.
Gloomy Eyes to krótka i urocza historia z bardzo miłym i momentami wymagającym logicznym gameplayem, któremu jednak twórcy nie dali szansy w pełni rozkwitnąć. Ponadto, ciężko zignorować niektóre techniczne niedoróbki czy brak prostych rozwiązań typu quality of life. Pomimo tego polecam potencjalnym zainteresowanym: gra jest nie tylko rozczulająca, ale i konkretna.

Serdecznie dziękujemy firmie Untold Tales
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry.
Producent: Fishing Cactus
Wydawca: Untold Tales
Data wydania: 12 września 2025 r.
Dystrybucja: cyfrowa
Waga: 2.6 GB
Cena: 160 PLN
Platformy: Nintendo Switch, PS5, Xbox Series S/X, PC












Najnowsze komentarze