Scott Pilgrim vs. The World: The Game – Complete Edition

Dodatkowe życie.

Dystrybucja cyfrowa to przyszłość. Gracze pecetowi przyzwyczaili się już do tego, że nawet kupując pudełko z grą, w środku najczęściej znajdą jedynie zdrapkę z kodem do pobrania zakupionego produktu na Steamie. I choć na konsolach sprawy jeszcze nie wyglądają tak źle, nawet tutaj wersje cyfrowe są coraz popularniejsze,  a Sony i Microsoft całkowicie zrezygnowali z napędów w tańszych wariantach swoich nowych sprzętów.

I szczerze mówiąc, jako do niedawna jeszcze ogromny fan pudełek, specjalnie mnie to nie dziwi. Dystrybucja cyfrowa jest wygodniejsza, promocje w cyfrowych sklepach coraz bardziej konkurencyjne w stosunku do tradycyjnych sklepów, a i dla samych twórców sprzedanie wersji cyfrowej jest dużo bardziej opłacalne.

Niestety, czyha też tutaj sporo zagrożeń, a grą, którą “cyfrówko-sceptyczni” od lat podawali jako argument przeciwko całkowitej digitalizacji branży, był Scott Pilgrim vs. The World: The Game. Adaptacja szalenie popularnego komiksu autorstwa Bryana Lee O’Malleya wydana została przez Ubisoft tylko cyfrowo w 2010 roku na Xboxa 360 i PS3, aby towarzyszyć premierze filmu w reżyserii Edgara Wrighta. Dzięki zaangażowaniu w produkcję wielu talentów – w tym chiptune’owego zespołu rockowego Anamanaguchi oraz legendy pixel artu Paula Robertsona – gra szybko zyskała masę fanów. Tytuł otrzymał nawet kilka paczek popremierowych DLC.

W grudniu 2014 roku, po wygaśnięciu umowy licencyjnej między Universal Studio i Ubisoftem, gra zniknęła ze sprzedaży i od tamtej pory słuch po niej zaginął. Przynajmniej na oficjalnych kanałach. Fani praktycznie nieprzerwanie zasypywali twórców prośbami o powrót Scotta, najlepiej na konsolach nowej generacji. I w końcu im się powiodło. Scott Pilgrim vs. The World: The Game (z dopiskiem Complete Edition, żeby jeszcze bardziej wydłużyć tytuł) dziesięć lat po swojej premierze w końcu doczekał się remastera na wszystkie dostępne obecnie platformy, w tym Switcha.

I na powrót ten warto było czekać. Scott Pilgrim (nie, nie będę za każdym razem pisał pełnej nazwy) to klasyczny brawler w stylu kultowych przedstawicieli tego gatunku – River City Ransom, Double Dragon czy Streets of Rage. Fabuła, jak to w beat’em upach była, jest dosyć szczątkowa. Scott Pilgrim zakochuje się w Ramonie Flowers. Zanim jednak para może zacząć żyć długo i szczęśliwe, przez protagonistą postawione zostanie zadanie pokonania siedmiu złych byłych nowej dziewczyny. To w zasadzie wszystkie informacje jakie serwuje nam sama gra, po więcej zapraszam raczej do wspomnianego filmu (który jest teraz akurat dostępny na polskim Netflixie) lub samych komiksów. W grze liczy się natomiast klepanie kolejnych zastępów łobuzów – najlepiej u boku przyjaciela lub trzech.

System walki to standard, którego można się spodziewać po gatunku. Przeciwników możemy zasypywać zwykłymi i specjalnymi atakami, chwytać, dobijać, gdy leżą na ziemi, a nawet podnosić i nawalać nimi ich kolegów. Jak to w beat ’em upach bywa, początkowo rozgrywka może wydawać się prosta, lecz z czasem nabierając doświadczenia i ucząc się odpowiednich strategii na radzenie sobie ze zwiększającą się ilością typów adwersarzy zabawa staje się coraz bardziej satysfakcjonująca. Scotta na tle reszty podobnych gier  wyróżnia ilość interaktywnych obiektów znajdujących się niemal cały czas na mapie. Podnosić możemy takie oczywistości jak pałki, miecze czy kije baseballowe, ale też kosze na śmieci, doniczki lub pudła. Praktycznie niemal wszystko co nie jest częścią tła można w jakiś sposób użyć w walce. Nie musimy nawet koniecznie podnosić przedmiotów – nawet kopnięta piłka staranuje znajdujących się naprzeciwko wrogów, choć trzeba uważać, aby ta nie odbiła się od rogu ekranu i nie trafiła nas rykoszetem.

Sama lista dostępnych ruchów jest natomiast całkiem spora, a gra do ich nauki wykorzystuje systemy RPG. Przeciwnicy pozostawiają po sobie punkty doświadczenia, które z czasem zwiększają poziom sterowanej postaci. To nie tyle zwiększa statystyki bohatera, ale też odblokowuje kolejny ruch w jego katalogu. Dzięki temu zamiast być zasypywanym długą listą komend uczymy się wszystkiego stopniowo. Dodatkowo, nasze statystyki możemy stale zmieniać wydając zebrane drobniaki na przekąski.

W teorii oznacza to, że praktycznie sami możemy zbalansować grę tak jak chcemy. Nie ma ograniczeń w tym, ile jesteśmy w stanie zjeść i jeśli pozwala nam na to portfel, nic nas nie powstrzymuje od wepchnięcia w siebie jednocześnie dwudziestu burgerów zwiększających stale naszą siłę kilkukrotnie. Możemy też całkowicie zignorować sklepy i zwiększyć poziom trudności ograniczając się do buffów gwarantowanych przez levelowanie. Oczywiście dostępne jest także menu wyboru poziomu trudności, więc jeśli wymaksujemy wszystkie nasze statystyki, wciąż znaleźć możemy dla siebie godne wyzwanie.

Systemy RPG doprowadziły też jednak do kilku drażniących skutków. Grę możemy ukończyć w sumie siedmioma postaciami wyróżniającymi się stylem walki oraz umiejętnościami. Samo w sobie jest to oczywiście plusem, bo choć Scott Pilgrim nie jest długą grą (od czterech do pięciu godzin), to posiada spore replay value. Problem jednak w tym, że każda postać posiada oddzielny poziom doświadczenia niezależny od progresu zrobionego innymi bohaterami. Rozpoczęcie nowej gry wiążę się więc zawsze z powrotem do punktu zero i ponownej nauki nawet podstawowych ruchów. I choć postacie różnią się stylami zabawy, to jednak ich zestaw ruchów jest wykonywany podobnymi kombinacjami przycisków. Przez to sam początek zabawy nową postacią wydaje się zawsze mocno banalny i zdecydowanie wolałbym, aby doświadczenie było współdzielone.

Problem ten nie daje się jednak aż tak we znaki, gdy gramy ze znajomymi 0 lokalnie lub po sieci. Wtedy do czterech poruszających się po ekranie postaci zdobywa doświadczenie jednocześnie. Czuć, że gra była projektowana właśnie głównie z myślą o wspólnej zabawie. I choć miałem okazję pograć w ten sposób tylko przez moment, to bawiłem się wyśmienicie. Gra staje się wtedy jedną wielką jazdą bez trzymanki, wzbogaconą o kilka nowych mechanik, jak wspólny atak specjalny w formie koncertu czy możliwość wskrzeszania poległych znajomych. Jeśli nie mamy akurat pod ręką znajomego możemy natomiast pobawić się online z obcymi, choć naturalnie to nie to samo co kanapowy co-op – tym bardziej, że w tym momencie serwery do najstabilniejszych nie należą. Na szczęście (przynajmniej świeżo po premierze) chętnych do gry nie brakuje.

Nie oznacza to jednak, że grając samemu nie mamy tu czego szukać. Umówienie się z przyjaciółmi na wspólne granie jest w tym momencie trudne, ale Scott wciąż dał mi masę frajdy nawet z tylko jednym padem podłączonym do konsoli. Gameplay wciąga i ma w sobie wystarczająco dużo głębi, a rewelacyjna oprawa audiowizualna pełna odniesień do klasycznych gier świetnie uchwyciła ducha komiksów.


Ocena: 8/10


Serdecznie dziękujemy Ubisoft Polska
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Ubisoft, Engine Software
Wydawca: Ubisoft, Limited Run Games
Data wydania: 14 stycznia 2021
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna
Waga:  1.1 GB
Cena:  62,99 PLN


Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *