Ninja Gaiden Sigma 2

Po dość ciężkiej przeprawie w Ninja Gaiden Sigma ponoć miała na mnie czekać prostsza rozgrywka w dwójce. Okazało, że jest nawet prościej…

Walka z demonami i złymi klanami ninja nigdy się kończy. Nie brakuje też artefaktów, dzięki którym można rozbudzić wielką moc lub jakąś potworną bestię czy inne bóstwo. Pierwszą opcję przerabialiśmy w jedynce, w dwójce więc będziemy powstrzymywać przebudzenie pradawnego zła. Oczywiście artefakt do tego potrzebny znajdował się w wiosce klanu Hayabusa, w związku z czym ponownie została zaatakowana i zniszczona. Ryu, jak na spadkobiercę klanu i najlepszego ninja w nim przystało rusza w świat, żeby powstrzymać złoprzebudzaczy. O ile akcja w poprzedniczce skupiała się właściwie na dwóch lokacjach, tak w dwójce zwiedzimy kilka dużych miast – Nowy Jork, Tokio, Rzymo-Wenecję i przy okazji jakieś wymiary duchowe. Niby fajnie, bo dzięki temu lokacje są bardziej różnorodne, ale z drugiej strony misja, która wymaga pośpiechu i takie latanie po świecie, nie idą w parze. Jasne, to gra, ale jednak jakieś prawdopodobne wyjaśnienie podróżowania by się przydało. Niby Ryu pomaga teraz agentka CIA Irene, która lubi latać śmigłowcami, raz chyba byli w odrzutowcu, ale kolejność wydarzeń i przechodzenia do części lokacji nie trzyma się zbytnio kupy. W jedynce fabuła też nie była jakaś wyjątkowa, ale jednak ciąg zdarzeń był składniejszy, i dotyczy też misji, w których trzeba było prowadzić Rachel. Teraz też nie zawsze prowadzimy Ryu, ale zamiast jednego konkretnego wątku drugiej postaci mamy trzy, pojedyncze wejścia kobiet – znanej już łowczyni demonów, pomagającej nam od początku serii Ayane oraz dodatkowo Momiji. Niby ich obecność jest wyjaśniona, ale w rzeczywistości służy jako przybliżenie tych wojowniczek przed korzystaniem z nich w dodatkowych trybach gry. Pierwszy raz widziałem też w opowiadanej obrazem fabule, czy to growej, czy nawet filmowej, tyle zbliżeń kamery na twarz… Mam tyle screenów z nich, że będę miał spory dylemat, który wybrać na obrazek główny recenzji. Żeby nie było, rozwój wypadków obserwuje się jako takim zainteresowaniem, ale też razi wiele głupot i skrótów. Jednego jednak nie mogę odmówić twórcom, mają dryg do demonów i czerpania inspiracji z różnych mitologii, a w dwójce  dominuje motyw lovecraftowski, co mnie akurat cieszy.

Trochę akrobacji. Niby są ciekawsze, ale i prostsze.

Pierwszy Ninja Gaiden, nawet w wersji Sigma, był wymagającą grą i mnie udało się ją przejść na trudności „ninja dog” i nie to było to łatwe zadanie. NGS2 to już zupełnie inna sprawa pod tym względem. Trochę poczytałem przed rozpoczęciem gry i często powtarzały się głosy, że jest o wiele prościej. Zacząłem więc grę na normalu i… mam wrażenie, że przebiegłem przez całą grę bez niemal żadnych przeszkód. Powodów tego jest kilka. Pierwszy to odnawianie się większości paska życia po walce z każdą grupą przeciwników. Co więcej, tych przeciwników też nie ma jakoś dużo, co zresztą potwierdzają fani, którzy zauważyli ich zauważalnie mniejszą liczbę względem pierwszego wydania. To by wyjaśniało, dlaczego w wielu miejscach rozwalenia jest dużo nielicznych grup oraz czasami biegnie się po pustych przestrzeniach, choć wydawałoby się, że coś jednak powinno się na nich dziać. Podniesiona jest też obrona Ryu oraz siła jego ataków. Szczególnie można to odczuć podczas walk z bossami, przez co wydają się rozczarowujący. Niemal każdego ubiłem na pałę, bez konieczności zagłębienia się w schematy ataków; wystarczyło, że miałem pod ręką przedmioty leczące. Talizmanów odrodzenia zużyłem może cztery i cały czas miałem jakiś na stanie, bo kasy na zakup nigdy nie brakowało, podobnie z przedmiotami leczącymi, choć ich aż tyle do znalezienia już nie ma. Ułatwieniem jest także lepszy system zapisów, który tym razem obsługuje auto-save’y, więc przy etapowych walkach z bossami i ewentualnie poprzedzającymi je grupkami nie trzeba nawet myśleć o powtarzaniu większych sekcji.

Twórcy mieli fantazję przy tworzeniu przecinków, to na pewno.

Zmienił się też model rozgrywki, choć to trochę wynika właśnie z trudności. Przeciwnicy nie są już tak agresywni, nie atakują w trzech, czterech na raz, a celność tych z rakietnicami czy innymi pociskami znacznie spadała. W związku z tym już nie trzeba aż tak się spinać z pilnowaniem pleców oraz przerywaniem sekwencji ataków, aby podnieść gardę. Efekt jest taki, że walka stała się bardziej slasherowa. Chyba dlatego teraz najbardziej odpowiadającymi mi broniami była duża kosa oraz zastępstwo nunchaku w postaci połączonych krótkim sznurkiem dwóch swego rodzaju małych kos. Sekwencje, które można wykonać tymi dwoma typami oręża dawały szybkie i wielokrotne cięcia, które zwiększały dynamikę pojedynków. Pojawiły się też bronie już znane, jak podwójny miecz, ale mam wrażenie, że najwięcej nowości jest właśnie do bliskiego zasięgu, bo są i tonfy, i pazury. W każdym razie jest z czym eksperymentować, gdyby ktoś był zainteresowany taką zabawą. Czasem jednak trzeba zmienić broń ze względu na typy przeciwników, a to znacznie ułatwia skrót ustawiony na krzyżaku. Zresztą został tam też dodany zestaw nippo (właściwie już nieprzydatne na bossach) oraz leczenie, jak to już miało miejsce. Dużą zmianą jest jednak spauzowanie rozgrywki, gdy chcemy dokonać zmiany czy się uleczyć. Niestety mniej też jest miejsc, w których musimy pokonać przeszkody platformowe, a jeśli już są, to nie są tak zbyt wymagające.

A oto Momiji, jedna z trzech grywalnych przez chwilkę w fabule kobiet.

W przypadku grafiki skok jakościowy między jedynką, a dwójką jest bardzo duży. Wszystko jest o wiele bardziej detaliczne, przemierzane lokacje mają często większe tła z naprawdę ładnymi widokami. Postaci są bardziej wymuskane, ogólnie wszystko jest bardziej „łał” pod względem postępu. Ale niestety mam teraz na myśli tylko ogólne założenia graficzne, bo jakość obrazu na Switchu, i to nie ważne, czy w trybie handheldowym, czy w doku jest bardzo nierówna. Przy opisie jedynki wspomniałem, że twórcy chcieli utrzymać płynność rozgrywki, więc gra nie zawsze działała w 60 fps, nie zmieniało to jednak jakości obrazu, który przez cały czas był równy. W Ninja Gaiden Sigma 2 co jakiś czas trafiają się miejsca, w których zobaczymy chamską pikselozę… I co ciekawe, mam wrażenie, że nie pojawia się tylko tam, gdzie teoretycznie byłaby naprawdę potrzebna. Żeby nie było, w żaden sposób nie bronię tego zabiegu, to nie powinno mieć miejsca, bo już bez przesady, o wiele bardziej rozwinięte gry nie muszą kalać się takimi skrótami; tu natomiast w nawet niezbyt efekciarskich miejscach czy przy kilku przeciwnikach może się to pojawić. Słabe jest też to, że nie ma hektolitrów krwi (zgubienie kodu źródłowego chyba było powodem). Rozgrywka pozostaje płynna, a czasy wczytywania są o wiele lepsze, ale aż żal oglądać takie słabe i leniwe rozwiązanie. Do części audio nie mam zastrzeżeń –  muzyka nadal jest ciekawa i pasuje do gry, tak samo efekty dźwiękowe; jest też opcja wyboru japońskiego dubbingu.

Przykład pikselozy. Na ekranie wygląda to gorzej niż ta złapana klatka.

Mam mieszane uczucia względem Ninja Gaiden Sigma 2. Na pewno widać postęp graficzny, ogólny większy rozmach i rozgrywka jest przystępniejsza. Z drugiej strony wszystkie te ulepszenia mają też swoje negatywne aspekty i niestety są one bardziej zauważalne niż plusy. Przy grafice pojawiająca się co jakiś czas pikseloza aż kłuje w oczy, niby się do tego w końcu przyzwyczaiłem, ale właściwie tylko dlatego, że chciałem przejść grę. Z kolei różne ułatwienia, które zostały dodane do rozgrywki sprawiły, że choć jest żwawsza, to jednak jest zbyt prosta. O wiele więcej satysfakcji przyniosło mi męczenie się na niby prostym „ninja dog” w jedynce, niż przelatywanie przez grę na banalnym normalu w dwójce. Innych trudności nie próbowałem, ale poleciłbym Wam spróbowanie na nich, jeśli chcecie bardziej się wysilić. Na plus można też zaliczyć dodatkowe tryby gry, ale to już bardziej dla osób, które lubią wycisnąć z gry więcej niż tylko przejść fabułę. Ogólnie produkcję warto przejść, bo zasadniczo gra się przyjemnie, ale trzeba się pogodzić z kilkoma rzeczami i pokombinować z trudnością, a zmieniać jej w trakcie gry nie można. W związku z tym…


Trudno powiedzieć…


Producent: Team Ninja
Wydawca: Koei Tecmo Europe
Data wydania: 10 czerwca 2021 r.
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna (wydanie azjatyckie)
Waga: 4 GB (sama dwójka)
Cena: 160 PLN tylko w formie trylogii NINJA GAIDEN: Master Collection

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *