Pixel Heaven 2023 – relacja

Ostatni weekend maja, Mińska 65, Warszawa, dawne hale przemysłowe, mnóstwo retro sprzętu i fanów gier. 

Relacja: KotStation

Pixel Heaven od zawsze kojarzyło mi się z masą sprzętu dla retromaniaków, rarytasami dla fanów gier niezależnych i patronatem PSX Extreme/Pixela. Ta mieszanka wystarczyła, żeby mnie zainteresować i ostatecznie wybrałam się w piękny majowy piątek, wsiadłam w pociąg, oglądałam „Przeminęło z wiatrem” w przepełnionym, ośmioosobowym przedziale, jechałam tramwajem z Warszawy Gdańskiej na Warszawę Wschodnią, z bólem odpuściłam sobie toaletę za 4 zł, wzięłam wegewrapa z maka na szybko, a potem jeszcze czekało mnie dwadzieścia minut marszu wśród drzewno-przemysłowych alei nieopodal Mińskiej 65. Ten ciąg wydarzeń doprowadził mnie do miejsca, w którym odbywała się impreza. Przyznam, że wyglądało dość piwnicznie i obskurnie, co może być zarówno dobrą, jak i złą rzeczą; ale  jakiś klimat to tworzy. Po odebraniu wejściówki pozostało mi się zorientować w (niewielkim dość) labiryncie hal. Były zapełnione retro konsolami, stanowiskami z górami przeróżnego merchu oraz stanowiskami z grami, w tym z tymi biorącymi udział w konkursie Intel Pixel Awards. Rozdanie nagród miało się odbyć wieczorem dnia następnego, więc nic tylko ogrywać, a później kibicować swoim faworytom.

Jedną z rzeczy, które mnie intrygowały w pierwszy dzień festiwalu, był pokaz (bardzo przedpremierowy zresztą – jak mówią sami twórcy, to jeszcze nie jest finalna wersja) dokumentu The Rubbed-Key Wonder, który zaczął być produkowany na 40-lecie ZX Spectrum dzięki kreatywnej pracy małżeństwa Nicoli i Anthoniego Caulfieldów. Chociaż twórczyni była bardzo podekscytowana możliwością pokazu filmu, a ja chciałam go obejrzeć, na przeszkodzie stanęła mi akustyka miejsca. W tzw. „sali kolumnowej” pogłos był nie do zniesienia i skutecznie przeszkadzał w rozumieniu wypowiadanych treści, przez co musiałam odpuścić sobie niemal wszystkie prelekcje z bardzo ciekawego programu. Wybrane dla sceny miejsce miało też swoje skutki podczas piątkowego afterparty, czyli koncertu Jona Hare’a, który nie dość, że opóźnił się prawie 50 minut (w trakcie których zespół wesoło dopingował dźwiękowca szaloną improwizacją), to jeszcze brzmiał zupełnie fatalnie, co nie pozwalało mi cieszyć się muzyką, swoją drogą całkiem przyjemną. Zwinęłam się zatem przed koncertem Katod, który ponoć wypadł zdecydowanie lepiej.

Z tego powodu, zarówno piątek, jak i sobotę, poświęciłam najróżniejszym stanowiskom, skoro nie mogłam doświadczać prelekcji. Mogłam np. przypomnieć sobie, dlaczego nie nadaję się do rozwiązywania zapałkowych zagadek matematycznych dzięki zcyfryzowanej wersji tej kultowej łamigłówki. Do wypróbowania było wiele różnych gier – w tym roku zaroiło się od tematyki kosmicznej. W przestrzeni międzygwiezdnej ma miejsce akcja zarówno Forever Skies, Occupy Mars, jak i The Invincible czy Fort Solis. Dwie ostatnie miałam okazję wypróbować i obydwie zaintrygowały mnie gęstą atmosferą w klimacie zagubienia w kosmosie. Chciałam na chwilkę przysiąść przy Super Dungeon Maker, ale chyba moje siły umysłowe nie były już wystarczające, by spróbować przekminić robienie dungeonów. Podziwiałam za to siły emocjonalne twórcy gry, Juliana Trefflera z firmy Firechick – jak się dowiedziałam, przyjechał z Niemiec, gdzie została współtwórczyni gry, jego żona, która pykała w Zeldę zamiast siedzieć na Pixelu. A w Warszawie na stoisko Nintendo, szumnie zapowiadane, nie można było liczyć, bo go nie ostatecznie nie było…

Bardzo zaintrygowała mnie też pozycja Unknown Number: First Person Talker, która zresztą zdobyła nagrodę Intel Pixel Awards za udźwiękowienie. Chociaż tutaj także zawiodła technika i mikrofon w słuchawkach nie działał, przez co nie można było wypróbować gierki, twórca z wielką chęcią pokazał trailer i pełen ekscytacji opowiadał o grze. To właśnie interakcje z twórcami i innymi fanami gier są solą tego eventu – czystą przyjemnością było słuchanie, jak przedstawicielka Starward Industries odpowiedzialnych za The Invincible opowiada o tym, jak zrealizowano w grze naukową część fantastyki naukowej i wybierano retro-furutystyczną stylistykę. Żałuję, że nie dobrałam się do Roadwarden, które zdobyło nagrodę za najlepszą grę niezależną, ale spędziłam za to dłuższą chwilę z moim gameplayowym faworytem tego festiwalu, czyli Shardpunk: Verminfall. Polska strategia turowa w klimacie post-apokaliptycznym, która najwyraźniej dzieje się we Wrocławiu (żart polega na tym, że należy zabijać szczury), zaskoczyła mnie od samego początku dość złożonym wyborem postaci. Możliwości w potyczce jest naprawdę wiele, poszczególni bohaterowie w trakcie walki mogą wykształcać różne dziwactwa, a także wszyscy się stresują – krótka sekwencja początkowa zapowiadała naprawdę mięsistą i satysfakcjonującą strategię. Niestety na Switchu jej jak na razie nie widać, ale jeszcze czas pokaże.

Pixel Heaven stoi sprzętem retro, co było widać i słychać wszędzie w obrębie Mińskiej 65 – i na stoiskach do grania zapewnionych m.in. przez Warszawskie Muzeum Komputerów i Gier, i na stoiskach wystawców (ktoś chce sobie kupić automacik z Szybkimi i Wściekłymi od ArcadeUp? Proszę bardzo). Zasadniczą atrakcją były cztery flippery, które należały do całkiem zaawansowanych – np. ten z „Brudnego Harrego”, gdzie odpowiednio trafiając można uruchomić armatę, która się ruszała i można było wystrzelić kulkę w dowolnym kierunku, naciskając spust wmontowanego w maszynę pistoletu. Poza tym spotkałam znajomego, z którym spędziłam pasjonujące chwile, grając w Ponga na bardzo długiej konsoli firmy Polistil z intrygującymi kontrolerami w kształcie walca. Sama z kolei zrelaksowałam się, grając w Tetrisa. Z kolei ludzie, którzy uczestniczyli w turnieju z nim (ich obecność sygnalizowały nieustannie krzyki “5,4,3,2,1, TETRIS”), zapewne odczuwali zdecydowanie wyższe emocje przy graniu w tę klasykę.

Sobota upłynęła mi także pod znakiem spotkania redakcyjnego, degustowania festiwalowego piwa PIXELOVE oraz zwiedzania różnych dziwnych przestrzeni na Pixel Heaven, takich jak podziemna sala, w której odbywał się konkurs cosplay. Jego jakość przywodziła na myśl konwenty odbywające się w miejscowościach rodzaju Miedzianej Góry, ale cóż, to pierwsza edycja, może jeszcze będzie lepiej. Zostałam do czasu rozdania nagród Intel Pixel Awards, które było dość krótkie i konkretne, a przy okazji mogłam ucieszyć się, że Shardpunk: Verminfall zdobył uznanie jurorów. Wielkim wygranym, który zgarnął kilka statuetek (w tym za najlepszą “dużą” grę) okazał się Blacktail od The Parasight. Tytuł jest chwalony za przekształcenie lokalnych akcentów (legendy o Babie Jadze) w uniwersalną historię. W niedzielę wróciłam na Mińską jeszcze tylko po to, żeby zebrać różne fanty ze stanowisk z merchem, dzięki czemu stałam się posiadaczem dwóch niewielkich planszówek, płyty CD Amiga Impressions z elektronicznym brzdąkaniem inspirowanym retro, czego słucham sobie podczas pisania tego tekstu, oraz koszulki festiwalowej. Pixel Heaven 2023 do organizacyjnie udanych wydarzeń nie należało, ale jednak świetnie spędziłam czas na testowaniu gierek i rozmawianiu z cudownymi ludźmi i już teraz wspominam miło ten weekend.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *