Pikmin 4

Magiczna przygoda, której końca nie widać.

Pamiętacie, co robiliście w 2015 roku? Prawdę mówiąc, ja także niewiele pamiętam. Roku tego na pewno nie zapomną jednak fani serii Pikmin, bo to właśnie wtedy rozpoczęła się wielka saga pt. “Shigeru Miyamoto zapewnia, że Pikmin 4 jest już prawie gotowe”. Finalnie czwórka trafiła do sprzedaży ponad 10 lat po premierze trójki, co oficjalnie przebiło również wyjątkowo długą przerwę między trójką a dwójką. Co do cholery zajęło tyle czasu?

Odpowiedź na to pytanie nasuwa się już po kilku godzinach spędzonych w Pikmin 4. To jedna z gier, których przedłużona produkcja nie wynika z problemów technicznych i chaosu produkcyjnego, lecz ze szczerej chęci stworzenia najlepszej możliwej wersji. I Pikmin 4 pod prawie każdym względem się to udało. Cel był bowiem dosyć jasny – Pikmin 3 doprowadziło formułę Pikmin 1 do perfekcji, a Pikmin 4 stara się teraz zrobić to samo z formułą Pikmin 2.

Co to dokładnie oznacza? Jedynka i trójka to gry dosyć mocno stawiające na dwie rzeczy – multitasking i ostry jak brzytwa game design. W tych grach wszystko wydaje się subtelnie popychać gracza do przodu bez korzystania z inwazyjnych samouczków. Skutkowało to grami krótszymi, ale nastawionymi na wysoki replay value. W Pikmin 3 chce się po prostu grać w kółko i w kółko, rozplanowując każde playthrough i kończyć je w jak najmniejszej ilości czasu. Pikmin 2 natomiast – biorąc pod uwagę usunięcie limitu dni i dodanie jaskiń, stawiało nacisk głównie na zbieractwo. W Pikmin 1 zebrać musieliśmy 30 części statku Olimara, w dwójce świat był wypełniony prawie dwustoma skarbami. Wzrost imponujący, ale stosunkowo niewielki czas produkcji objawiał się zbyt wieloma oszczędnościami w produkcji (recykling map z jedynki, bliźniaczo podobne poziomy jaskiń).

Pikmin 4 jest tego całkowitym przeciwieństwem. To gra, która regularnie zaskakuje swoim rozmachem, a ilość zawartości przewyższa wszystko, co widzieliśmy w serii do tej pory. Podczas rozgrywki nie zapowiada się na to od razu, ale trafiłem na przynajmniej kilka momentów, gdy myślałem, że gra dobiega już końca, a chwilę potem ponownie otwiera przed nami tonę nowej zawartości. Skutkuje to gigantycznym, jak na Pikminy, czasem gry, który dobija do 30 godzin. Czy jednak zawartości gry usprawiedliwia tak spory czas z nią spędzany?

Gra prezentuje się świetnie i działa bez zastrzeżeń zarówno przenośnie, jak i na ekranie TV.

Kapitan Olimar ponownie rozbija się na powierzchni planety PNF-404. Chociaż naszemu stałemu protagoniście nie brakuje już doświadczenia w rzucaniu Pikminami, tym razem postanawia on nieco pomóc swojemu szczęściu i wezwać kosmiczną brygadę ratunkową. Sygnał dociera do ratowników, ale oczywiście także ich statek zostaje uszkodzony przy lądowaniu. Tutaj do akcji wkracza nasz główny bohater (po raz pierwszy tworzony za pomocą kreatora postaci) – młody kadet brygady ratunkowej, którego zadaniem staje się uratowanie nie tylko Olimara, ale też brygady ratunkowej, która sama potrzebuje pomocy.

Zacznijmy od poruszenia kwestii, która staje się oczywista chwilę po pierwszym odpaleniu gry – Pikmin 4 jest absolutnie prześliczną grą. Seria zawsze była znana z grafiki popychającej konsole Nintendo do granic możliwości i nie inaczej jest w tym wypadku. Tym razem osiągnięto to za pomocą Unreal Engine. Jest to pierwsza gra stworzona przez wewnętrzne studio Nintendo przy pomocy tego silnika i bez dwóch zdań najładniejszy tytuł na technologii Epic Games wydany na Switcha. Gigantyczne z naszej perspektywy liście i źdźbła trawy, znajome dla odbiorcy narzędzia i przedmioty codziennego użytku, pięknie odwzorowana woda, realistyczne oświetlenie i majaczące na horyzoncie tła, które przypominają nam, że nasz plac boju to tak naprawdę po prostu czyjś ogródek. Pikmin 4 to gra, na którą patrzeć mógłbym godzinami. A pochłanianie tego naturalnego splendoru stało się jeszcze prostsze dzięki nowemu systemowi kamery, który pozwala zmieniać jej położenie. Możemy grać z klasycznym widokiem “z góry”, ale też przybliżyć ją do samej ziemi zza placów naszego bohatera, aby podziwiać horyzont. Oczywiście ma to też wpływ na samą rozgrywkę, bowiem bardziej dynamiczna kamera znacznie ułatwia odnajdywanie się w przestrzeni na nowych mapach.

Rozmiary środowisk rozrosły się na tyle, że teraz na każdej mapie znajdziemy kilka punktów, na których możemy rozstawić się ze swoją bazą i rozpocząć eksplorację z armią Pikminów u naszego boku. Znacznie usprawnia to znoszenie ciał pokonanych wrogów i znalezionych skarbów (tak, powraca motyw zbierania całkowicie zwyczajnych przedmiotów użytku codziennego, które przez przybyszów są traktowane jak artefakty pozostawione przez zaginioną cywilizację). Sam gameplay loop ponownie sprowadza się do odblokowywania kolejnych części mapy za pomocą różnorodnych zdolności każdego typu Pikminów oraz odkrywania i tworzenia skrótów, które pozwolą nam na wykonywanie naszych zadań w jak najkrótszym możliwym czasie. I choć po zmroku ponownie musimy uciekać przed predatorami do naszej bazy, a gra liczy dni spędzone na powierzchni PNF-404, to nie musimy się przejmować jakimkolwiek limitem czasowym.

Główny (i praktycznie jedyny) tryb pozwala w końcu na korzystanie ze wszystkich kolorów Pikminów, jakie dała nam seria. W tej sytuacji sensowne okazało się być jednak małe ograniczenie. Na powierzchnię przyzwać możemy maksymalnie trzy typy jednocześnie.

Oczywiście nowa część Pikminów oznacza też nowy szereg zmian usprawniających i ułatwiających zarządzanie naszym oddziałem. Celownik teraz naturalnie przykleja się do najbliższego obiektu, z którym możemy wejść w interakcję poprzez rzucanie Pikminami. Wymaga on przyzwyczajenia się, ale ewidentnie jest to najwygodniejszy model sterowania, jaki widziała seria i działa w 99% sytuacji. Gra automatycznie też blokuje ilość wyrzuconych Pikminów, gdy wysłaliśmy ich już wystarczająco dużo, aby podnieść jakiś obiekt (rzecz jasna po odczekaniu sekundy możemy wysłać im kolejnych pomagierów, aby przyspieszyć ich marsz). Istnieje też opcja wspomagania celowania poprzez żyroskop, który działa praktycznie tak samo, jak w wersjach HD Pikmin 1 i Pikmin 2, ale nie odczuwałem potrzeby korzystania z niego.

Znacznie bardziej uroczym dodatkiem jest nasz kosmiczny pies-pomagier Oatchi. W każdym momencie możemy wskoczyć na jego grzbiet, co natychmiast robią także podążające za każdym naszym krokiem Pikminy. Nie tylko przyspiesza to poruszanie się, ale też ułatwia panowanie nad niesforną armią. Nie musimy wtedy się stresować, że jakiś Pikmin zablokuje się na przeszkodzie (chociaż ich AI jest teraz na tyle zaawansowane, że i tak zdarza się to niezwykle rzadko), lub że jeden z nich wlokący się zbyt powoli za resztą grupy zostanie zeżarty. Oatchi trzyma też kilka innych trików za obrożą. Może szarżować przed siebie, co pozwala na niszczenie prostych blokad i chwilowe oszołomienie wrogów, którzy następnie są zalewani przez Pikminy wyskakujące z grzbietu psa jak z trampoliny. Pełni też rolę “Super-Pikmina”, który razem z nimi może przenosić rzeczy do bazy, atakować przeciwników i wykopywać skarby. No i w końcu może też działać jako drugi kapitan – możemy bezpośrednio przejąć nad nim kontrolę, aby wykonywać zadania w dwóch różnych częściach mapy jednocześnie lub wysłać mu proste rozkazy, jak na przykład pozbieranie samotnych Pikminów przez końcem dnia.

Zaskoczeniem nie jest też wysoki poziom warstwy audio. Mowa nie tylko o relaksacyjnej muzyce, ale też satysfakcjonujących odgłosach środowiska czy nawet dźwięków naszych butów stąpających po różnych powierzchniach. Są przekonywujące nawet pod wodą. Słuchawki zalecane.

Sama rozgrywka na powierzchni także doczekała się kilku miłych zmian. Budowanie mostów i innych konstrukcji odbywa się teraz poprzez przetwarzanie kryształów, które pełnią także funkcję waluty w sklepie odblokowującym nowe zdolności dla naszego kapitana. Znaleźć je można na mapie lub zarobić, wykonując zadania poboczne. Dużym dodatkiem okazał się być też nowy typ lodowych Pikminów. Atakowanie nimi zamraża wrogów na krótki czas (trzeba mieć jednak na uwadze, że przeciwnicy zmiażdżeni na lodowe kawałki nie posłużą już jako pokarm dla naszej armii), a wrzucenie ich do wody tworzy lodową powłokę, po której możemy bezpiecznie przejść.

Często musimy oddelegowywać różne typy Pikminów do konkretnych zadań. Jest to ważne, bo gra nie daje nam od razu dostępu do całej setki buraków. Maksymalną liczebność armii zwiększamy, znajdując główki zwiększające pojemność bazy.

Jeśli czytaliście moją recenzję dwójki, to wiecie, że nie jestem fanem sposobu, w jaki zaimplementowano w niej jaskinie. Powracają one w czwórce, ale naprawiono ich największe problemy. Nie są już generowane proceduralnie, więc otrzymujemy serię pieczołowicie przygotowanych wyzwań, które zmuszają nas do rozwiązywania problemów przy ograniczonych zasobach. Nie ciągną się też w nieskończoność i faktycznie stanowią tym razem jedynie dodatek urozmaicający rozgrywkę, a nie jej główną część. No i część z nich nie jest klasycznie rozumianymi dungeonami.

Otóż dosyć szybko okazuje się, że planeta PNF-404 stała się oczkiem w głowie masy kosmicznych poszukiwaczy przygód, którzy także potrzebują pomocy w powrocie do domu. Niektórzy przybysze z nieznanych początkowo przyczyn zaczęli hodować liście na głowie i dostawać bzika na punkcie “Dandori”. Aby ich uratować i przetransportować do naszej bazy, musimy ich pokonać w wyzwaniach Dandori. To elegancko przeobrażone wyzwania znane z poprzednich części, w których gra daje nam do dyspozycji ograniczoną liczbę Pikminów i agresywny limit czasowy, w trakcie którego musimy zebrać wszystkie skarby pochowane na malutkich mapach. Każdy, kto próbował trybów wyzwań w poprzednich częściach wie, że są stresujące, wymagające i wynagradzające. Tak samo jest tutaj. Co jakiś czas napotkać możemy też pewnego czerwonego “liściaka”, który rzuci nam pod nogi rękawice i zaprosi do walki Dandori. Stajemy w nich naprzeciwko drugiego dowodzącego i musimy pokonać go w sztuce zarządzania. Walki Dandori to także bardzo fajny dodatek, chociaż nie jestem wielkim fanem podziału ekranu na dwie części nawet wtedy, gdy naszym przeciwnikiem jest komputer (oczywiście z poziomu menu głównego możemy też rywalizować w ramach kanapowego multiplayera).

Twarz zaniedbana, ale jakby znajoma…

Uratowane “liściaki” nie są w stanie od razu powrócić do swojej normalnej formy. Aby je wyleczyć, wyruszyć musimy na nocne eskapady, aby zebrać zieloną żywicę potrzebną do stworzenia lekarstwa. Nocny gameplay sprowadza się do ochrony kopców, które są jednocześnie źródłem leczniczej substancji i domem drugiego nowego typu Pikminów – Glow Pikmin. Za pomocą zielonych duszków(?) musimy zwalczać fale przeciwników biorących na cel naszą bazę. Zamysł ciekawy, ale jego pełny potencjał objawia się niestety dopiero przy ostatnich rodzajach wyzwań na najwyższym poziomie trudności, gdy ciągle musimy przerzucać naszą uwagę między likwidacją wrogów, dwoma kopcami i zbieraniem kryształów zwiększających liczbę Pikminów. Na niższych poziomach trudności gameplay niestety jest znacznie bardziej banalny, ale przynajmniej wyzwania te zajmują zazwyczaj niewiele czasu.

No właśnie, spodziewam się, że najczęstszą krytyką Pikmin 4 będzie właśnie poziom trudności. Co prawda to samo można było napisać o trójce, lecz tam wyzwanie wciąż kryło się za chęcią ukończenia gry w jak najkrótszym czasie. Dużo ciężej uzyskać tego typu efekt przy grze, przy której trzeba spędzić podobną ilość czasu, co przy niejednym RPG. Czwórka nadrabia to najzwyczajniej kosmiczną ilością zawartości.

Ekscytacja przy szukaniu skarbów wynika częściowo z faktu, że nigdy nie możemy być pewni, co znajdziemy.

Twórcom udało się zebrać w kupę wszystkie najważniejsze elementy serii i zapakować je w jedno koherentne doświadczenie. Efekty naszych zmagań widzimy w na bieżąco w rozszerzającej się społeczności naszej głównej bazy, wypełniającej się encyklopedii zebranych skarbów i napotkanej faunie. I pomimo kilku potknięć, każda godzina spędzona z grą była absolutnie cudowna. Czy to moja ulubiona część serii? Chyba mimo wszystko wolę bardziej skupioną i nastawioną na zachęcanie do częstych powrotów trójkę. Mimo to Pikmin 4 wciąż doskonale wywiązuje się z postawionych sobie celów i serwuje nadzwyczajnie przyjemne, a często wręcz terapeutyczne doświadczenie. Jak inaczej określić moment, w którym odkładamy kontroler na parę minut bez pauzowania, a po powrocie widzimy, że małe cebulki zaczęły tańczyk wokół naszego pupila? I weź tu nie płacz, kiedy jedna z nich zostaje chwilę później zeżarta…


Zakup obowiązkowy!


Serdecznie dziękujemy ConQuest Entertainment
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Nintendo
Wydawca: Nintendo
Data wydania: 21 lipca 2023
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna
Waga: 10.47 GB
Cena: 249,80 PLN


Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *