Pikmin 1

Dobre lepszego początki.

Kocham Pikminy. Jednak ze świecą w ręku można szukać fana serii, który darzyłby ją równie głęboką miłością, co jej twórca. Jasne, to Mario i Zelda zapewniły Shigeru Miyamoto status legendy branży, ale ciężko nie zauważyć, że w nowym tysiącleciu to Pikminy są oczkiem w głowie ojca Mario. Miyamoto dłubie (lub – jak kto woli, nadzoruje jak inny dłubią) przy tych grach tak długo, dopóki jego zdaniem nie staną się perfekcyjne, w związku z czym na premierę czwartej części musieliśmy czekać dziesięć lat (i niemal tyle samo czasu minęło od momentu, gdy deweloper zapewniał, że prace nad grą dobiegają końca). Zanim jednak pojawi się nowa odsłona, otrzymaliśmy możliwość powrotu do przeszłości. Nintendo niespodziewanie wydało dwie pierwsze części Pikmin w lekko odświeżonej formie na swoją obecną konsolę. Zacznijmy od omówienia pierwszej części – gry wciąż wyjątkowo przyjemnej, cierpiącej na kilka chorób wieku dziecięcego i zasługując może na nieco lepsze potraktowanie po latach.

Kapitan Olimar beztrosko wraca na swoją rodzimą planetę statkiem kosmicznym S.S. Dolphin z gwiezdnego urlopu. Wycieczka zostaje jednak nagle przerwana, gdy pojazd rozbija się o powierzchnię tajemniczej i groźnej planety. Nasz kapitan co prawda wychodzi z całego wydarzenia bez szwanku, ale naprawa statku jest niemożliwa bez zebrania oderwanych części statku, które zostały rozsiane po planecie. Gdyby tego było mało, system podtrzymywania życia filtrujący unoszący się w atmosferze toksyczny tlen działać będzie jeszcze tylko przez trzydzieści dni. Gdy Olimara zaczęły dopadać najczarniejsze myśli, stało się coś nieoczekiwanego. Kapitan odnalazł tajemniczą cebulkę, która wypluwa z siebie malutkie humanoidalne roślinki. Stworzenia te nie tylko okazały się być przyjaźnie nastawione do przybysza (czego nie można powiedzieć o reszcie fauny), ale też bez pytań zaczynają wykonywać jego rozkazy.

W ten sposób rozpoczynamy nasz gameplay loop skupiający się na wydawaniu rozkazów armii złożonej z maksymalnie setki Pikminów. Eksploracja pięciu dostępnych map jest podzielona na dni, a naszym zadaniem jest wykorzystanie każdej doby w jak najefektywniejszy sposób i najlepiej z jak najmniejszymi stratami. Rzucamy naszych żołnierzy w kierunku predatorów i przeszkód terenowych, a następnie oddelegowujemy ich do przenoszenia znalezionych przedmiotów do naszej bazy. Truchła wrogów i guziki zwiększają liczbę rezerwowych Pikminów czekających w cebulkach, a naszym głównym celem są wspomniane części statku Olimara.

Kocham tę serię za to, że nie zmusza ona do wykonywania zadań za pomocą sztucznego nacisku. Jasne, technicznie na zebranie wszystkich części S.S. Dolphin mamy tylko trzydzieści dni, lecz jest to bardzo liberalny limit czasowy. Większość graczy nie będzie miała problemu z ukończeniem gry z co najmniej kilkoma dniami w zapasie. Nawet bez tego odczuwamy potrzebę ukończenia gry w jak najkrótszym czasie, zabranie jak największej armii i skończenie z jak najmniejszymi stratami (chociaż przy pierwszych przejściach poświęcenia będą pewnie nieuniknione). Ta potrzeba samodoskonalenia jest sercem Pikmin i naprawdę nieciężko o sytuację, w której resetujemy cały dzień, ponieważ tuż przed zmrokiem wpadliśmy na strategię pozwalającą na zebranie jednego przedmiotu więcej lub przez brak uwagi przeciwnik pożarł połowę naszej kolorowej armii (poziom trudności nie jest wysoki, lecz nie warto olewać nawet najbardziej niepozornych drapieżników).

“Wielu z was zginie, ale jest to poświęcenie, na które jestem gotów.”

Pikmin 1 cierpi jednak na kilka oczywistych problemów, które w większości zostały wyeliminowane w sequelach. Sterowanie celownikiem wyłącznie poprzez przesuwanie nim po mapie za pomocą analoga niby działa, ale odpowiednie wymierzenie rzutu w trakcie potyczki potrafi być wyjątkowo frustrujące. Poziom trudności jest niezbyt wysoki, ale zdarzają się w nim niespodziewane skoki (Wollywogi, jak ja was k&$^% nienawidzę). Cały czas musimy oglądać się za siebie, aby się upewnić, że jakieś Pikminy przypadkiem nie zablokowały się na zbyt wystającym z ziemi kamieniu. No i dochodzi cała masa mniejszych niedociągnięć, jak bardzo powolne wyrywanie Pikminów z ziemi po wyrośnięciu, czy podział cebulek na trzy kolory Pikminów, przez co musimy aktywować na początku dnia każdą z nich, aby zebrać armię. Może się wydawać, że to czepialstwo i pewnie tak właśnie jest, ale Pikmin 3 doprowadził mechaniki do takiej perfekcji, że powrót do poprzedników potrafi być pod niektórymi względami naprawdę mozolny.

Wersja na Switcha niestety także nie jest idealna. Nie oczekujcie tak drastycznych zmian, jak w Metroid Prime Remastered. Nowe wydanie Pikmin 1 bazuje na edycji New Play Control! przygotowanej dla Wii. Dzięki temu otrzymaliśmy wsparcie dla formatu 16:9 i bardzo skromne poprawki kosmetyczne. Poza tym switchowa wersja podnosi rozdzielczość do pełnego 1080p lub 720p w trybie handheld (tyczy się to też elementów UI i prerenderowanych cutscenek, które przekonwertowano do wyższych rozdzielczości przy pomocy AI). Lekko zmodyfikowano też sterowanie – lewa gałka analogowa służy wyłącznie pozycjonowaniu kamery, a rozkazy Pikminom wydajemy teraz po przytrzymaniu przycisku L. To właściwie tyle. Najbardziej liczyłem, że Nintendo pokusi się przynajmniej o dodanie dodatkowych opcji sterowania upodabniających grę do trójki, ale nic z tego. Ilość opcji jest bardzo zawodząca i ogranicza się wyłącznie do dźwięku. Powraca też sterowanie ruchowe, ale nie działa ono oczywiście tak dobrze, jak na Wii, a do tego z jakiegoś powodu żyroskop aktywuje się tylko podczas celowania i przytrzymywania przycisku rzutu – nie pomaga to, a wręcz przeszkadza. Wydanie to ewidentnie bazuje na emulatorze przygotowanym przez Nintendo Europe Research & Development (pewnie tego samego użyto przy Super Mario 3D All-Stars). Kod radzi sobie dobrze – nie natknąłem się na poważne błędy graficzne i spadki płynności (framerate wciąż jest zablokowany na 30 FPS), ale ewidentnie zepsute są niektóre dźwięki (najgorszym przykładem jest chyba start S.S. Dolphin na końcu każdego dnia).

Generalnie nie ma tragedii – wersja na Switcha wciąż jest dobrym sposobem na zapoznanie się z tym klasykiem. A zapoznać się z nim jak najbardziej warto, bo pomimo wieku to wciąż szalenie wciągający tytuł. Miło byłoby, gdyby otrzymał on tyle samo uwagi, co inne wydanie niedawno remastery, ale nawet w obecnej formie jest to naprawdę dobry pretekst do zapoznania się z początkami serii przez premierą Pikmin 4. Ale zanim to tego dojdzie, musimy jeszcze pogadać o nieco kontrowersyjnym sequelu…


Polecamy


Serdecznie dziękujemy ConQuest Entertainment
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Nintendo
Wydawca: Nintendo
Data wydania: 21 czerwca 2023
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna (premiera wersji fizycznej pakietu Pikmin 1+2 22 września 2023)
Waga: 1.09 GB
Cena: 129,80 PLN (209,80 PLN za pakiet Pikmin 1+2)


Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *