Atelier Marie Remake: The Alchemist of Salburg
W pogoni za dyplomem.
Czasy studenckie są szalone. Człowiek na zmianę śpi i bawi się, a potem nagle okazuje się, że trzeba jeszcze zdać jakieś egzaminy. W takiej sytuacji znajduje się właśnie Marlone (ale wszyscy wołają na nią Marie), ale grono pedagogiczne daje jej ostatnią szansę – ma pięć lat, aby zachwycić wszystkich swym alchemicznym dziełem. By stało się to możliwe, udostępniono jej małą pracownię, która na najbliższy czas stanie się dla Marie domem. I to właściwie tyle, jeśli chodzi o główny wątek fabularny. To nawet nie jest skrót – opisałem Wam dosłownie wszystko.
Co więc robimy w ciągu pięciu lat studiów, które w naszym świecie oznaczają jakieś 13-15 godzin zabawy? Ano mądrze gospodarujemy czasem, bowiem on tutaj gra kluczową rolę. Atelier Marie Remake ma dwa tryby – standardowy, gdzie mamy pięć lat na ukończenie “edukacji”, oraz “nielimitowany”, w którym grę kończymy w dowolnym momencie po upływie połowy dekady. Jako poważny gracz (który w żadne Ateliery jeszcze nie grał, ale kupił trylogię Ryzy) dziarsko wkroczyłem w tryb oryginalny, by poczuć, jak w gry grało się 26 lat temu. Odkrywałem (skromne, bo małe) uroki Salburga, poznawałem nowe postaci, które chętnie wyruszyłyby ze mną na wyprawę za drobną opłatą, słuchałem plotek i wziąłem od karczmarza wszystkie dostępne misje. Zebrać zioła z pobliskiego lasu? Pewnie. Wytworzyć trzy eliksiry? Nie ma problemu. Ale bardzo szybko okazało się, że tutaj totalnie nie chodzi o grind. A przynajmniej jeszcze nie.
Każda akcja poza terenem miasta (+ alchemia) to upływający czas. Podróżujesz w góry? Trwa to sześć dni. W jedną stronę. Zbierasz żołędzie? Super – dzień z głowy. Marie nie zauważyła zerżniętego chyba z Dragon Questa gluta i musi go strzelić piorunem w głowę? No przecież jak była walka, to już chyba fajrant, kolejna kartka z kalendarza odleciała niczym moja pewność siebie. Bardzo szybko okazało się, że fizycznie nie ma możliwości, bym wykonał wszystkie zadania poboczne od karczmarza. Myśląc, że mają one jakieś większe znaczenie przestraszyłem się, że nie zdążę gry ukończyć. Poddałem się i zacząłem jeszcze raz – tym razem już bez limitu czasowego. Z perspektywy czasu wiem, że to był błąd – warunki do pierwszego pozytywnego zakończenia spełniłem w połowie wyznaczonego okresu prowadzenia pracowni.
Okazało się, że Atelier Marie Remake nie jest nawet RPG. To znaczy jest – mamy poziomy postaci, przeciwników, statystyki, uzbrojenie, ale to wszystko nie ma znaczenia. Ba, walka w dużej mierze jest zupełnie niepotrzebna, bowiem poziomy dla Marie możemy wbijać także zbieractwem czy alchemią. Walka jest tak marginalna, że nie zamierzam jej tutaj nawet zbytnio opisywać (podobny system widziałem ostatnio w Fairy Tail – tego samego studia zresztą). Podchodząc do przygody Alchemiczki z Salburga jak do role-pleja robimy sobie krzywdę. Atelier Marie to tak naprawdę gra o mikro-zarządzaniu połączona małymi seriami zadań, które ubogacają miasto i okolicznych mieszkańców. W przerwach między mieszaniem ziół, a zanoszeniem ich do karczmarza dzieją się różne rzeczy – a to po mieście grasuje złodziej, którego należy sprytnie złapać, a to trafimy do lasu, w którym wróżki za hajs zrobią za nas niemal wszystko, a to w końcu zacieśnimy więzi z naszymi towarzyszami, dowiadując się więcej o nich samych. I nie są to tematy sztampowe czy proste, a wręcz przeciwnie – żal zrobiło mi się starego rycerza, którego moralnie poprawne decyzje doprowadziły do tragedii. Ciężko mi było, gdy poznałem wielki sekret przyjaciółki Marlone, która chyba jako jedyna od początku wierzyła w potencjał głównej bohaterki. A to wszystko przeplatają sezonowe wydarzenia – a to otworzy się na moment lokalny sklep, a to król ma urodziny albo kozak ze sklepu z bronią poprosi nas o stworzenie eliksiru na porost włosów.
Bardzo łatwo się w tym od pewnego momentu zatracić. Jeszcze w pierwszym roku dostałem możliwość zatrudnienia pomocników, którzy byli w stanie zbierać niektóre składniki i mogli tworzyć przedmioty, które wcześniej zostały zrobione już przez Marie. Tutaj wpadłem w szał tworzenia i zatraciłem się w drugą stronę. Marie właściwie pokonywała tylko trasę tawerna-pracownia. Brałem zadania, które były do wykonania w określonym okienku czasowym, ustawiałem pomagierów, i gotowałem. Gotowałem, aż odpowiedni wskaźnik zmęczenia osiągnął swój limit, a potem Marie poszła na długi, dziesięciodniowy sen. Po pobudce znowu trasa tawerna-pracownia. Zyskałem na tym masę pieniędzy i poziomów, to prawda, ale mam wrażenie, że bardzo wiele z życia Salburga mnie ominęło. To wtedy “ukończyłem” wątek fabularny, mając jeszcze sporo czasu do egzaminu i to wtedy zorientowałem się, jak bardzo źle grałem w Ateliera.
Atelier Marie Remake: The Alchemist of Salburg to gra całkiem urocza. Wszystko jest tutaj małe, słodziaszne, i generalnie jak ktoś słyszał słowo “chibi”, to wie, o co chodzi. Ten styl pozwala niskim kosztem osiągnąć znośny poziom graficzny – mistrzostwo grafiki 3D to to nie jest, ale mangowe portrety postaci są wykonane wzorowo. Po oprawie audio już wcześniej powinienem się zorientować, że zbyt mocno pędzę ku końcowi. Zaprezentowane przez twórców utwory są raczej dość spokojne i kojące, przyspieszając tylko w trakcie walk i zmieniają ton w mocniejszych momentach historii postaci.
Żeby cieszyć się z odnowionej pierwszej części Ateliera, trzeba naprawdę mocno wczuć się w świat przedstawiony. Trzeba znaleźć ochotę nie na ubijanie potworów, a na poznawanie ludzi i miasta. Trzeba znaleźć odpowiedni balans między pracą alchemiczki, a czasem wolnym, spędzanym z hersztem bandytów lub kujonem z pierwszej ławki. Trzeba również zwracać uwagę na kalendarz, by cieszyć się życiem młodej dziewczyny, której marzeniem jest zostanie alchemikiem, ale lubi też pospać czy pobawić się na festynie. Ja to wszystko odkryłem dość późno, ale wiedząc już, na czym stoję, wrócę do gry, by spróbować jeszcze raz. I może tym razem stworzenie kamienia filozoficznego będzie poza moim zasięgiem, ale co pozwiedzam Salburg, to moje.
Ostatecznie jednak z ciężkim sercem wystawiam poniższą ocenę, choć bawiłem się przy grze naprawdę dobrze. Odnoszę jednak wrażenie, że jest to tytuł bardzo specyficzny, z unikatowym tempem prowadzenia rozgrywki i dość dużą swobodą w wyborze aktywności. Może to odrzucić dużą część osób i trzeba dokładniej przemyśleć zakup tej produkcji.
Serdecznie dziękujemy Koei Tecmo
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry
Producent: Gust
Wydawca: Koei Tecmo
Data wydania: 13 lipca 2023 r.
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna
Waga: 5,9 GB
Najnowsze komentarze