Borderlands The Pre-Sequel
Czyszczenie Switcha – część dwunasta.
Borderlands na Nintendo Switch to totalny bajzel, jeśli chodzi o nazwy w eShopie. Jest kilka bundli, jedynka, dwójki samej nie ma, jest za to jakaś przystojna kolekcja, i nawet legendarna kolekcja, a do tego jeszcze puszka Pandory za dużo hajsu. Tak więc gdyby ktoś szukał Borderlands 2, to znajdzie je w Borderlands: The Handsome Collection i od razu z nim dostanie jeszcze The Pre-Sequel. Dlaczego nie można dostać tych gier osobno? A pewnie dlatego, że są powiązane fabularnie i na samą przedkontynuację byłoby mniej chętnych, bo jest przeciętna.

Przedsekłel wygląda gorzej na Switchu niż jedynka i dwójka.
Serię Borderlands polubiłem, czego wyraz dałem w recenzji części pierwszej i drugiej. Tym razem jednak nie będę się rozpisywał o mechanikach gry, bo te są właściwie takie same. Głównymi zmianami są nowe klasy postaci do wyboru oraz silny akcent na grawitację oraz miejscowe zapotrzebowanie na tlen. Te dwie ostatnie są efektem przeniesienia akcji w znacznej mierze na księżyc Pandory. Poruszamy się więc nie tylko po kompleksach budynków, ale też po mniejszych bazach, statkach i przede wszystkim po powierzchni satelity. Każde z tych miejsc ma inną siłę przyciągania, co wpływa zarówno na szybkość ruchu naszego, jak i wrogów. Motyw jest dość ciekawy, ale dość szybko zaczyna męczyć podczas dłuższych tras w terenie i przeciągającym się skokom. Poza graficznym klimatem pustynności księżyca została też dostosowana pod niego część muzyczna. Podczas chodzenia towarzyszą nam smętnawe nuty kojarzone z typowymi filmami o kosmosie i kosmitach, a w trakcie walki wchodzi jakieś elektro. Przy rzezi i humorystycznym akcencie tej gry mało to udźwiękowienie tu pasuje. Irytuje też nadmiar (najpewniej) australijskich akcentów w głosach.

Ale nawet przy dużej ilości wrogów i wybuchów gra zachowuje płynność (raczej 30 fps).
Skoro przy głosach jesteśmy, można wspomnieć o fabule. Traktuje o tym, jak Przystojny Jack zdobył swoją pozycję, armię robotów itd. Problem w tym, że zostało to opowiedziane w mało ciekawy sposób. Historia zaczyna się od tego, że znani nam z dwójki rebelianci złapali jakąś babkę, która zaatakowała ich wraz ze swoją grupą. Przywiązana do słupa zaczyna opowiadać, jak do tego doszło. Cofamy się więc w przeszłość i słuchamy miksu dialogów z aktualnych wydarzeń oraz narratorskich z offu, które składają się ze wspomnianej ekipy i jej więźniarki. Dialogi niby mają mieć ten sam zabawny klimat, który oferowały poprzednie dwie części, ale szybko zaczynają się przejadać – nie dość, że wydają się powtarzalne z tym, co już było, to jeszcze mało w nich humoru. Przykładem niech będzie facet zdecydowanie za długo opowiadający o swoim zabitym koledze, który znalazł coś, coś miało nie istnieć, a jednak istniało i jak to tak może być?! Albo cały motyw z piątego rozdziału, gdzie dziesięcioletni urwis pomaga nam dostać się do statku, gdzie jakiś kretyn i jego dominowa komandor co chwilę wtryniają się nasze rozmowy. Ani to nie było zabawne, ani ciekawe, a już na pewno upierdliwe przez dobrane głosy – niby miały dzięki temu się wyróżniać, a zostawiają wrażenie wsadzonych na siłę. Przy poprzednich dwóch częściach nie miałem takich obiekcji, może to efekt uboczny tego, że za produkcję presequela odpowiadało 2K Australia.
Jeśli chodzi o gameplay, to nie jest już tak trudno, jak w dwóch głównych częściach. Oznacza to, że można lecieć z fabułą bez dbania o zaliczanie zadań pobocznych dla zwiększenia expa i znalezienia lepszego sprzętu. Generalnie levelowanie wybranej postaci (u mnie wolny kurdupel à la Wolverine z dwoma dronami) idzie znacznie szybciej. W sumie jak teraz myślę o zadaniach pobocznych, to tych też jest mniej niż wcześniej i w ogóle nie miałem poczucia, że jestem nimi przytłoczony. Właściwie wręcz przeciwnie, pierwszy raz przy Borderlandsach mogłem je dosłownie olać, bo średnio napisana fabuła główna nie zapowiadała ciekawych podstaw do nich oraz nie było bezpośredniej potrzeby pod kątem trudności. Fakt, w niektórych miejscach ginąłem po kilka razy, ale wcześniej to samo miałem, będąc nawet dwa levele ponad zalecany. Tu nawet z poziomem mniej można przeć do przodu.
Borderlands: The Pre-Sequel szybko zaczął mnie męczyć. Gdy dotarłem do piątego rozdziału z dwunastu stwierdziłem, że jeszcze go przejdę, żeby się upewnić o co chodzi z analogami nowego pada i grę odłożę. Sprawdziłem więc pada, zaliczyłem rozdział i odłożyłem grę – bez żadnego żalu. Ten przedsequel sprawia wrażenie pozycji, która powstała jako zapychacz pomiędzy dwójką a trójką i niestety nie potrafi tak zaangażować, jak poprzednie odsłony robiły to przez dziesiątki godzin. Jeżeli nie macie nic lepszego do ogrania lub jesteście największymi fanami Borderlands, wtedy grę przejdziecie. A tak ogólnie to tytuł, który można sobie odpuścić. Co mi właśnie przypomniało, że Krowen mi to polecił, ale skoro już zacząłem pisać o tej serii, czułem się zobowiązany zagrać. No nic, teraz poczekam na dobry moment i wezmę się za trójkę, ale już na PC handheldzie, bo mam za darmo z Epica. Kurna, przydałoby się przed wjazdem czwórki w bliżej nieokreślonym czasie w 2025 roku.
Producent: 2K Australia, Gearbox Software
Wydawca: 2K
Data wydania: 29 maja 2020 r. (NS)
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna (w formie kolekcji; 1 jest na karcie, pozostałe dwie w formie jednego kodu)
Waga: 21,9 GB
Cena: 169 PLN za Borderlands: The Handsome Collection (dwójka i presequel) lub 208 PLN za Borderlands Legendary Collection (kolekcja trzech części)
Platformy: Nintendo Switch, PC, PlayStation 3, PlayStation 4, Xbox 360, Xbox One, Android
Zapraszamy również do recenzji innych gier z serii: Borderlands, Borderlands 2 (Switch, Vita)
Najnowsze komentarze