Borderlands: Game of the Year Edition

Drodzy Czytelnicy, Borderlands to pierwszy FPS, który zaliczyłem na analogach!

Nie, żeby ten fakt Was jakoś specjalnie interesował, ale dla mnie to duży sukces, bo ten gatunek z takim sterowaniem mi po prostu nie leżał, co boleśnie odczułem podczas Oddworld: Stranger’s Wrath na PSV. Dlaczego się udało, o tym później. Na początek standardowo część fabularna. Tu nie ma specjalnie dużo do napisania, choć to duża produkcja. Po prostu wcielamy się w jednego z czworga wolnych strzelców, którzy chcą dostać się do Skarbca – wręcz legendarnego, ukrytego gdzieś na planecie Pandora miejsca, które ma zawierać niesamowite bogactwo. O tym, co tam się znajduje, rzeczywiście się przekonujemy na końcu gry (to było oczywiste, więc nie uznaję tego za spoiler). Natomiast zanim tam dotrzemy, musimy odnaleźć kilka kluczy. W tym celu przemierzamy śmietniskowe pustkowie, które klimatem przypomina „Mad Maksa”. Fabuła jest liniowa i podzielona na zadania. Co wypełnimy jakieś związane z wątkiem główny, to dostajemy nowe, a nieraz jest to nawet zwykłe idź gdzieś i pogadaj z kimś, więc jesteśmy w pełni prowadzeni za rączkę (wszystko jest też pokazane na mapie). Opowieść może i nie oferuje nic specjalnego, nawet nie ma żadnego zwrotu akcji, ale tak właściwie nie przeszkadza to i służy po prostu jako dodatkowy motywator do brnięcia dalej, bo w końcu jakaś ciekawość, co jest w tym Skarbcu, pojawia się u gracza. Jest też sporo misji dodatkowych, które czasem dają jakiś dodatkowy wgląd w ten brutalny świat. Poza tym dostępne są cztery DLC, które wprowadzają nowych popaprańców do pokonania i trochę dialogów, chociaż sam bohater jest milczącym typem.

Sporo tu porąbanych postaci, ten koleś, dla przykładu, jest ślepy i aż dziwne, że tak długo przetrwał na Pandorze.

W sumie nie będę jakoś szczególnie rozpisywał się o rozgrywce, pewnie w cholerę recenzji się już pojawiło, w końcu gra wyszła po raz pierwszy w 2009 roku. Na pewno ciekawą odmianą dla mnie od czasu przerwy z gatunkiem jest połączenie pierwszoosobowej strzelanki z RPG. Dzięki temu nawet trudniejsze do egzekucji walki można sobie ułatwić odpowiednio podnosząc poziom postaci, co przenosi się na lepsze statystyki i rozwój dodatkowych zdolności, które posiadają cztery grywalne postaci. Poza tym, jak to erpegach bywa, mamy masę śmieci do zebrania, które można potem sprzedać. Czasem pośród nich trafi się jakaś naprawdę ciekawa giwera, tarcza czy ulepszenie do granatów, które przechylą szalę na naszą korzyść. Co zabawne, najczęściej takie rzeczy wypadały z przeciwników, rzadziej znajdywałem je w skrzyniach, których jest multum. Co jeszcze zabawniejsze, bywało, że do tej pory dobra broń nagle w nowej misji przestawała być skuteczna i trzeba było się przenieść na inną, mocniejszą, która lepiej uszczuplała zdrowie teraz silniejszych przeciwników. Generalnie w trakcie całej gry jest trochę skoków poziomu trudności i bywało, że niektóre grupy rozbijałem na przestrzeni nawet kilku zgonów. Na normalu Borderlands jest jednak dość przyjazny nawet dla osób wybitych z gatunku czy nowoprzybywających, bo raz, istotne jest już wspomniane levelowanie, a dwa, zgony nie mają zbyt dużych konsekwencji. Po utracie całego HP odradzamy się w ostatnim check poincie i najczęściej moby, których przed nią ubiliśmy, zostaję martwe, co ułatwia sprawę. Bossowie są już bardziej podstępni, bo mają specjalne ataki oraz dużo więcej życia. Po naszej śmierci w walce z nimi i powrocie raz zastajemy ich z uszczuplonym paskiem zdrowia, a raz mają nadal pełny… Jaka jest zasada, nie mam pojęcia, ale w ostatniej potyczce każdy zgon i powrót nie odzyskiwały zdrowia dla bossa, przez co właściwie można było umierać i bić go dalej, co w sumie sprawiło, że zakończenie było za łatwe. Ale właściwie na resztę szefów nie mam co narzekać, musiałem się wysilić, by wygrać.

RPG pełną gębą – ulepsza się nawet wydajność w używaniu konkretnej broni.

Powyższy akapit był bardziej o kwestiach roleplayowych, pora na siekanie wrogów kulami! Grę możemy rozpocząć jedną z czterech osób. Ponieważ nie chciałem sobie komplikować życia, wziąłem typowego osiłka, takiego bardziej tanka, którego skillem jest przyzywanie działka z tarczą, co później okazało się bardzo przydatne, czy to walce z bossami, czy grupami mobów. W następnych częściach wybiorę jednak inne typy, żeby urozmaicić sobie grę. W każdym razie w tej części możemy korzystać z klasyki broni – jest krótka, karabin szturmowy, rakietnica itp., ale jest też jednak coś wyjątkowego, co sami odkryjecie. Dużym ułatwieniem w pozbywaniu się wrogów zdecydowanie jest możliwość zrobienia zooma przy każdej broni – jedne mają większy, inne tylko lekki, ale zawsze to coś. Genialnie (najczęściej) w tej opcji sprawdza się motion controls, który pozwala żyroskopem w konsoli lub padzie dociągnąć celownik do wroga. Bez tego używanie chociażby snajperki byłoby dość upierdliwe na analogach. Do wrogów często możemy podejść z dystansu, co mi się podobało, ale nieraz nie ma wyjścia i trzeba rzucić się do walki bardziej bezpośredniej. Starałem się tego unikać, bo po prostu często nie wyrabiałem na gałkach z celowaniem i robieniem uników, w efekcie czego najczęściej ginąłem. Gdzieś później w grze byłem jednak zmuszony zacząć walić z shotguna i odkryłem, że to często kwestia broni i rozplanowania akcji. Tak więc formy ostrzału zarówno ze strony wroga, jak i naszej są dość różnorodne, dzięki czemu rozgrywka nie jest zbyt powtarzalna. Jeśli chodzi o samo sterowanie, to na Joy-Conach gra była dla mnie niemal niegrywalna… Ich analogi są po prostu zbyt luźne i mało precyzyjne. Lepiej było z Pro Controllerem, a jeszcze lepiej, co ciekawe, z padem 8bitdo SN30 Pro+. Z kilkanaście godzin z około 30 zajęło mi jako takie opanowanie sterowania, ale dzięki temu wprawianiu się łatwiej też było mi określić wady i zalety konkretnych kontrolerów i form sterowania. Jednak prawdziwym zbawieniem okazał się AimBox z firmy GameSir, który pozwolił mi używać klawy i myszy! Wtedy to już była niemal pełna przyjemność, ale szczegóły poznacie potem w recenzji akcesorium. Jeśli sami zastanawiacie się, czy zagrać w FPS-a na padzie, to spokojnie mogę powiedzieć, że Borderlands jest grą przyjazną, warto jednak mieć dobry kontroler z żyroskopem.

Uwielbiam snajperki w strzelankach, ale czasem i one są za słabe na niektórych bydlaków.

Na oprawę graficzną nie mogę narzekać, zarówno w handheldzie, jak i w doku. Urokiem cel shadingowego przedstawienia obrazu w grach jest to, że rzadko kiepsko się starzeją i nawet po latach wygląda co najmniej dobrze. Tak też jest z Borderlands na Switchu – co prawda przedstawione w produkcji lokacje są dość monotonne przez pustynno-śmietniskowe klimaty, ale przemierza się je z przyjemnością, szczególnie gdy wbijamy do lokacji typu obozy czy budynki, które wprowadzają różnorodność. Poza tym twórcy postarali się o przeróżne detale, które podbijają klimat, co dodaje dodatkowego smaczku. Pochwalić też muszę draw distance w tym porcie, bo nie ma sytuacji, gdy nagle znikąd pojawiają się obiekty czy przeciwnicy. Płynność została ustawiona na 30 klatek na sekundę i właściwie nie zauważyłem żadnego spadku, nawet w bardziej wybuchowych sytuacjach. W przypadku audio także wszystko ładnie siedzi, od aktorów głosowych przez muzykę po dźwięk wystrzałów. Chociaż jedna rzecz była dziwna, trudno było sensownie ustawić poziom głośności podkładu muzycznego, ogólnie jakiś cichy był.

Gdy przeglądałem screeny zauważyłem, że mam mało z walki – nic dziwnego, skupiałem się na przetrwaniu. Na tej fotce mi się to nie udało…

Jak ja dawno nie grałem w FPS-a… Blisko 20 lat już będzie, ostatnią produkcją stricte z tego gatunku był u mnie chyba Unreal II, chociaż nie, Painkiller chyba wyszedł później. No nieważne, w każdym razie lubiłem te tytuły, w których robiło się najczęściej rozwałkę. Borderlands nie dość, że przypomniał mi, ile takie pozycje dają frajdy, to jeszcze pokazał, że tęskniłem za tym gatunkiem i nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo. To, że w końcu zdecydowałem się ruszyć jakiś tytuł na analogach był do tego wstępem. Z tytułem spędziłem 30 pełnych przyjemności godzin. (Oczywiście poza początkową walką ze sterowaniem, ale gdy już wybrałem odpowiedni sposób, szło mi o wiele sprawniej.) W tym czasie zawiera się jednak tylko przejście fabuły jedną postacią. Gdybym tylko miał czas, może sprawdziłbym inne, ale to jeszcze zrobię w dwójce i pre-sequelu. Bardziej żałuję, że obowiązki nie dały mi poznać czterech DLC – każde z nich ma zajmować jakieś pięć godzin. W multi nie zagrałem, ale serwery działają, gdyby ktoś miał ochotę, można też grać na podzielonym ekranie z drugą osobą. Gdyby więc ktoś z Was zastanawiał się, czy sięgnąć po tę niby starą grę, to wciąż warto, bo jest w niej dużo zawartości. Poza tym, co najważniejsze, jest to po prostu tytuł, który stawia na wesołą rozwałkę, choć do eliminacji przeciwników można podejść na różne sposoby. Bardzo udany jest też koncept Pandory – jej klimat pełny bandziorów i lokalnych bestii oraz interesująco zagęszczający się na koniec motyw dotarcia do skarbca, który wprowadza nowych trudniejszych przeciwników. I jak tak teraz myślę o czasie z tą grą, to tak właściwie wkurzała mnie tylko jedna rzecz, a mianowicie sterowanie autem. Dopóki nie zacząłem bardziej kombinować z ustawieniami, kierowanie pojazdem było wręcz tragiczne i ledwo dało się skręcać… Potem było lepiej (trzeba ustawić niższą czułość gałek), ale wciąż jeździło się trochę topornie. Bywało nawet, że wolałem biec niż jechać… Ale to nie jest najistotniejsza część tej gry i generalnie polecam!


Dodatkowa opinia


Krowen:

Pierwsze Borderlands niejako stworzyło gatunek looter-shooterów, łącząc mechaniki znane z Diablo z FPS-em. I chociaż produkcja zrobiła to na tyle dobrze, że właściwie samodzielnie stworzyła nowy gatunek, to dziś wyraźnie odstaje. Nawet niekoniecznie pod względem technicznym, pamiętajmy że gra pojawiła się 13 lat temu(!!), ale na szczęście edycja GOTY wprowadza szereg usprawnień (jak choćby minimapę). Całość na Switchu chodzi całkiem porządnie i oferuje celowanie żyroskopem, pozwala nawet na grę na podzielonym ekranie. Samo strzelanie poprzez mechaniki RPG staje się z czasem bardzo przyjemne, a z racji bardziej klasycznych pukawek i braku udziwnień znanych z kolejnych części niektórzy twierdzą, że to tutaj strzelało im się najlepiej. Pierwsze Bordelands odstaje po prostu ekspozycją świata i fabułą. Obstawiam, że sam Quithe nie kojarzy, kto jest złolem w tej części, a dopiero co ukończył grę. Gra dosłownie prowadzi nas od znacznika do znacznika, a cała historia prowadzona jest notatkami (pisemnymi lub głosowymi). Możliwe jednak, że nowym graczom tytuł przypadnie do gustu – ja, jako weteran serii, po prostu wiem, ile rzeczy zrobiono lepiej w kolejnych częściach.


Polecamy!


Producent: Gearbox Software, Iron Galaxy Studio
Wydawca: 2K
Data wydania: 29 maja 2020 r.
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna (w formie kolekcji; 1 jest na karcie, pozostałe dwie w formie jednego kodu)
Waga: 13,7 GB cyfrowo; 7,7 GB przy grze na karcie
Cena: 124 PLN lub 208 PLN za Borderlands Legendary Collection (kolekcja trzech części)

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *