FREEDOM WARS Remastered

Powrót za kraty.

W 2014 roku już raczej nikt nie miał złudzeń, że Vita zapisze się w historii jako jedna z największych porażek w historii PlayStation. Freedom Wars co prawda nie było ostatnim ekskluzywnym tytułem 1st party wydanym na konsolę (w 2015 roku otrzymaliśmy jeszcze pierwsze Helldivers i Oreshika: Tainted Bloodlines), ale w momencie jej premiery jasne było, że platformę przy życiu utrzymają już tylko tytuły niezależne oraz bardziej niszowe gry produkowane w Japonii. Dla wielu fanów Vity (w tym dla mnie) Freedom Wars było więc łabędzim śpiewem Vity i symbolicznym końcem handheldowej przygody Sony. Dlatego bardzo mnie zaskoczyła wiadomość, że PlayStation we współpracy z Bandai Namco i deweloperem Dimps postanowiło zremasterować tytuł na współczesne platformy. Mało tego, Freedom Wars Remastered trafiło nie tylko na PlayStation 4, PlayStation 5 i Steama, ale też na konkurencyjnego Switcha.

Freedom Wars opowiada o dystopijnej dalekiej przyszłości, w której ludzkość po olbrzymim kataklizmie zmuszona została do zejścia pod ziemię do osad zwanych Panopticonami. Ludzie jednostki są w nich traktowane jak surowce, a na najniższym szczeblu drabiny społecznej znajdują się nieszczęśnicy zwani „grzesznikami”, którzy od razu po narodzinach otrzymują wyrok miliona lat więzienia. Gra świetnie się bawi z beznadziejną sytuacją, w jakiej znajduje się nasz główny bohater, dowalając mu kolejne lata za absurdalne powody. Zbyt długo kręcisz się w kółko po swojej celi? Proszę, oto kolejne 100 lat wyroku. Postanowiłeś odpocząć na swoim łóżku? Nie masz wykupionego pozwolenia na leżakowanie, więc szykuj się na kolejny wyrok. W trakcie rozmowy z przełożonym zbyt długo myślałeś nad odpowiedzią? Prawo do zachowania milczenia to przywilej dla wybranych, więc spędzisz w celi jeszcze kilkaset dodatkowych lat.

Walka z mechami wysyłanymi przez inne Panopticony w celu porwania mieszkańców jest jedynym sposobem na zredukowanie tego absurdalnie wysokiego wyroku. Rozgrywka dosyć silnie inspiruje się Monster Hunterem oraz jego klonami. Najczęściej walczymy więc z jednym lub dwoma kolosalnymi mechami, a zebrane w trakcie walki surowce możemy przeznaczać na ulepszanie naszego ekwipunku w czasie wolnym pomiędzy misjami. Same misje nie zawsze polegają wyłącznie na niszczeniu przeciwników. Najczęściej warunkiem zaliczenia zadania jest uwolnienie cywilów z więżących ich komór będących częścią ciał wrogów i przetransportowanie ich w bezpieczne miejsce.

System walki pozostaje najmocniejszą częścią Freedom Wars. Duża liczba dostępnego oręża oraz możliwość przełączania się w locie między bronią białą i bronią palną pozostawia rozgrywkę świeżą na długie godziny. Najbardziej oryginalną mechaniką w tym tytule są ciernie oplatające ramiona więźniów, które możemy wstrzeliwać w kierunku wrogów, aby się do nich doczepić w celu odpiłowania kończyn, lub w kierunku pobliskich budynków, aby poruszać się po mapie niczym Spider-Man. Dodaje to potyczkom dodatkowej dynamiki, a areny, chociaż niewielkie, zyskują na wertykalności.

Misje możemy oczywiście wykonywać kooperacyjne z siedmioma innymi graczami, ale gra posiada także tryby PvP, w których możemy zmierzyć się z mieszkańcami innym Panopticonów.

Pomimo „Remastered” w nazwie nowa wersja Freedom Wars jest dosyć mało skomplikowanym portem gry. Zmiany graficzne ograniczają się tutaj tak naprawdę do znacznie podwyższonej rozdzielczości (na Switchu 720p w trybie handheld i 1080p w trybie TV) oraz zaktualizowanych teksturach, dzięki którym otoczenie i modele postaci prezentują się lepiej przy zwiększonym natężeniu pikseli. Na moje oko na Switchu nie zdecydowano się jednak na implementację antyaliasingu, który pozwoliłoby na dodatkowe doszlifowanie krawędzi. Natomiast odświeżanie obrazu – tak jak na Vicie – zostało ograniczone do 30 klatek na sekundę. Framerate jest znacznie stabilniejszy niż w oryginale, lecz wciąż grze zdarza się lekko „chrupać” przy bardziej intensywnym akcjach. Z niewielką liczbą zmian graficznych nie mam większego problemu (w samej wyższej rozdzielczości Freedom Wars wciąż prezentuje się solidnie), ale szkoda, że Bandai Namco nie poświęciło więcej uwagi do optymalizacji gry na konsolę Nintendo.

Poza grafiką także nie zmieniono zbyt wiele. Najbardziej zaskakującym dodatkiem jest całkiem niezły angielski dubbing przygotowany specjalnie na potrzeby remastera (japońskie głosy wciąż da się odblokować, kupując odpowiedni „przywilej” w menu) – tyczy się to też tworzenia własnych okrzyków za pomocą systemu text-to-speech, które możemy przypisać do naszego akcesorium. Deweloperzy próbowali też nieco uprościć bardzo skomplikowany system craftingu, za który wersja na Vitę była często krytykowana, lecz przez zdecydowanie zbyt dużą liczbę ekranów do przeklikania proces ulepszania i tworzenia nowego oręża nadal jest bardzo konfundujący.

Tym razem wydaniem gry zajęło się Bandai Namco, ale Sony nawet na screenshotach cały czas przypomina, że to wciąż ich marka.

Remaster nie naprawia też wszystkich innych bolączek Freedom Wars. Chociaż sama historia jest całkiem interesująca, sposób jest podawania zaczyna szybko sprawiać wrażenia wypełniacza. Przydługie dialogi wypełniają zbyt wiele czasu między misjami, a monotonne zadania polegające na bieganiu między różnymi punktami naszego Panopticonu i gadaniu z kolejnymi NPC zaczynają irytować, gdy mamy po prostu ochotę rzucić się w wir walki. Gra cierpi też na zbytni recykling lokacji oraz przeciwników, którzy najczęściej różnią się od siebie jedynie rodzajami uzbrojenia doczepionego do pancerza. Biorąc pod uwagę zacznie wyższą cenę wyjściową w porównaniu do oryginału, szkoda, że deweloperzy z Dimps nie zdecydowali się na dodanie żadnej nowej zawartości. Freedom Wars nigdy nie dostało ulepszonej edycji – co było bardzo popularną praktyką w gatunku „klonów Monster Huntera” z tego okresu, a remaster wydawał się być świetną okazja na naprawienie tego problemu.

Szkoda, że w reedycję nie włożono nieco więcej pracy, lecz nie zmienia to faktu, że Freedom Wars Remastered wciąż jest dobrą propozycją dla fanów monhuntów, ponieważ wyróżnia się na tle innych przedstawicieli gatunku. Pozycja ta zawsze była jedną z najciekawszych w bibliotece Vity i bardzo cieszy mnie, że po latach więcej graczy może się z nią zaznajomić. No i oczywiście liczę, że Freedom Wars nie pozostanie wyjątkiem. Współczesne Sony wydaje się być niezainteresowanie przywracaniem do życia swoich starych stricte japońskich marek, ale liczę, że ta pozycja stanie się kamieniem milowym i w przyszłości zobaczymy kolejne zapomniane przez firmę gry na nowych platformach, jak chociażby Soul Sacrifice czy wspomnianą wcześniej Oreshikę. A kto wie, może i niedługo zagramy na konsoli Nintendo w dwie odsłony Gravity Rush?


Polecamy

Naszą oryginalną recenzję wersji na PS Vita znajdziecie TUTAJ.


Serdecznie dziękujemy firmie Cenega
za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego gry


Producent: Dimps, Japan Studio, Shift
Wydawca: BANDAI NAMCO Entertainment
Data wydania: 10 stycznia 2025 r.
Dystrybucja: cyfrowa i fizyczna (tylko w Azji)
Waga: 4.72 GB
Cena: 179 PLN
Platformy: Nintendo Switch, Windows, PlayStation 5, PlayStation 4, PS Vita

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *